Type and press Enter.

Nieklasycznie o klasyce / Portret Doriana Graya

***

Dorianie, Dorianie, Dorianie… I trzeba było być tak próżnym? Tak podatnym na modulację duszy?

***

– Czy wpływ pański jest istotnie taki zgubny, lordzie Henryku? Taki zgubny, jak twierdzi Bazyli?

– Dobry wpływ wcale nie istnieje, panie Gray. Ze stanowiska naukowego każdy wpływ jest niemoralny.

– Czemu?

– Bo wywierać na kogoś wpływ znaczy to samo, co obdarzać go swoją duszą. Człowiek taki nie posiada już wówczas własnych myśli. Nie pożerają go własne namiętności. Cnoty jego nie należą już do niego. Nawet jego grzechy, jeśli w ogóle grzechy istnieją, są zapożyczone od kogoś innego. Staje się on echem cudzej melodii, aktorem roli nie dla niego napisanej. Celem życia jest rozwój własnej indywidualności. Dać wyraz własnej swej naturze – oto nasze zadanie na ziemi.[1]

***

Ach, tak! Powie pan, panie Gray, że to właśnie pańska dusza objawiła się na kartach tej powieści…
Więc jak to jest naprawdę? Czy okoliczności wydobyły czy przesłoniły prawdę? Dusza modulowana przez życie dostosowuje się do niego, czy to życie przybiera formę odpowiednią dla natury duszy? Okoliczności kształtują nas, czy my tworzymy okoliczności? Jak to jest, panie Gray? Dorianie…

***

Zdarza mi się słyszeć pytanie, czy klasyka literatury naprawdę potrafi być interesująca, czy stanowi nieprzystającą do dzisiejszych czasów sztampę, której po prostu nie wypada nie znać. Niezmiennie odpowiadam (rzecz to jasna!), że owszem, potrafi. Więcej nawet – potrafi być nie tylko interesująca, lecz gdy jest odświeżana w coraz to nowszych czasach i kontekstach, niejednokrotnie oferuje nam rozszerzoną perspektywę oglądu tego, co dziś znamy i widzimy naocznie. Wytrwali drążą wówczas dalej – które pozycje z klasyki polecam jako te, które nie trącą myszką na tyle, by czytelnik miał poczucie brnięcia przez ramotę? Kiedy usłyszałam tego rodzaju pytanie po raz pierwszy, z pomocą przybył mi duch Oscara Wilde’a, wkładając w moje usta odpowiedź tyleż spontaniczną, co i nadal – nawet po dłuższej refleksji – w pełni satysfakcjonującą.

Kategoria piękna, choć tak zmienne są jej wyznaczniki na przestrzeni dziejów, zdaje się zyskiwać tutaj coś przekraczającego wszelkie kryteria i mody. Stwarza warunki sprzyjające poczuciu obcowania z estetyczną doskonałością, niezależnie od jej teoretycznych wytycznych.

Portret Doriana Graya to piękna powieść, w pełnym XIX-wiecznym znaczeniu tego słowa. Zachwyca kunsztem języka i tokiem prowadzenia myśli, ich ornamentacyjnym wyrażaniem – czyli wszystkim tym, co tak rzadkie jest dwa wieki później. Jednocześnie znamienne jest to, że choć piękno owo jawi się dzisiaj jako niemal niespotykane, nie wydaje się czymś obcym i niechcianym, lecz olśniewającym swoim majestatem, pochodzącym jakby z wyższego poziomu rozwoju tej kategorii estetycznej, choć dawniejszym.

Piękno pojawia się tutaj również w tytułowej postaci, Dorianie Grayu, mężczyźnie niewątpliwie atrakcyjnym i na tejże właściwości swojej natury nieprzeciętnie skupionym. Jednak jest przede wszystkim tematem; ściślej – nie tyle piękno samo w sobie, co jego przemijalność i stosunek człowieka do tego procesu. Przemija piękno ciała, przemija piękno ducha, a przez cały czas zagadką zdaje się być, czy to owa przemijalność wpływa na bohatera (lub człowieka w ogóle), czy raczej bohater osobiście powoduje i przyspiesza przemijanie tegoż piękna. Te przeciwstawne oddziaływania synergicznie się tu zazębiają, tworzą spójny proces, który nie sposób zatrzymać, gdy raz wprawi się go w ruch.

Polecam Portret… jako misternie utkaną powieść psychologiczną, studium zła, wszechrozumianego piękna, brzydoty, rozpadu tego, co zwykło być spójne i zachwycające, upadku moralności. Czy te zjawiska kiedykolwiek przestaną nas frapować? Można by rzec, przemijanie nigdy nie przemija…

Polecam Portret… dla obcowania z estetyką myśli i słowa.

Wreszcie – polecam Portret… jako klasykę, która nie uzurpuje sobie prawa do tej kategorii w niezrozumiały dla nikogo sposób, lecz naprawdę na nie zasłużyła.

***

Nie mogę jeszcze się oddalić, nie zająwszy stanowiska w dylematach natury metafizycznej, sformułowanych a propos losu Graya (fatalnego, lecz czy obciążonego fatum?). Czy okoliczności kształtują nas, czy my kształtujemy okoliczności?

Cóż. Najpierw odpowiem J.P. Sartrem:

Nie to jest ważne, co ze mną zrobiono, lecz to, co ja sam zrobiłem z tym, co ze mną zrobiono.

Później zaś odwrócę się na pięcie i rzeknę:

Kryterium rzeczywistości przewyższa deklaracje woli.

(J.M.B. – autor nieznany powszechnie, kierujący te słowa do mnie w prywatnej rozmowie. Tak, miałam to szczęście.)

Tak oto, miast rozstrzygnąć jeden dylemat, przemykam przez niego niczym chochlik, tkając kolejny.

Jednak zarzekam się, że nie starczyłoby mi ciała na zajęcie dwóch siedzeń jednocześnie (jako żem jedynie chochlik); brak mi też i bezczelności na obstawienie dwóch odmiennych stanowisk (gdyby takie tutaj były…). Pomimo żem chochlik.

Ewa Wasiak

 

[1] Oscar Wilde, Portret Doriana Graya.

 

Rycina:

https://pixabay.com/pl/photos/oscar-wilde-1882-portret-1165545/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *