Type and press Enter.

O tym, jak Hawking z Mlodinowem znaleźli małe odpowiedzi na wielkie pytania / Wielki Projekt

Często się zdarza, że nauka wystarcza do narażenia na szwank popularnych przekonań religijnych, ale nie do zastąpienia ich czymkolwiek innym. Stwarza to groteskowy fenomen umysłów wyszkolonych naukowo, wysoce kompetentnych, z niewiarygodnie wszakże dziecinną – nierozwiniętą lub atroficzną – perspektywą filozoficzną.

Niech Słowa Erwina Schrödingera, od których zacząłem tekst, zawisną nad całością, nie jako motto, raczej swego rodzaju niebezpośrednie odniesienie, uzupełnienie przetaczających się poniżej myśli.

*

Wielki Projekt Hawkinga i Mlodinowa, to książka ogłaszająca wszem wobec, że znalezione zostały odpowiedzi na wielkie, drążące ludzkość pytania, i że odpowiedzi te na jej kartach można odnaleźć. Ostateczna zagadka życia i wszechświata. Hawking daje odpowiedzi, których nie zdołał znaleźć Einstein, czytam na okładce, jednak jako, że książek po okładkach się nie ocenia, postanowiłem zajrzeć do środka, a zaglądałem z niepokojem, w obawie, że reklama mogłaby w jakiejś części okazać się prawdą (gdyby rzeczywiście znalezione zostały takie odpowiedzi, bezsensem byłoby dalsze dłubanie w poezyi!)

Wielki Projekt to przede wszystkim książka, która stara się w sposób przystępny (nieraz aż za bardzo) pokazać, jak na przestrzeni wieków budowaliśmy coraz spójniejszy i coraz szerszy obraz wszechświata. To tutaj, w tym przekroju leży jej główny ciężar i główna zaleta. Zaczynamy więc od mitów i wierzeń wyjaśniających ruchy obiektów na niebie, by przyglądając się kolejnym wiekom, minąć Kopernika, Glalileusza i innych i finalnie dotrzeć do wielkich przełomów wieku dwudziestego, których konsekwencje rozlewają się na nasz i zapewne także przyszłe czasy.

Część poświęcona naukowym wyjaśnieniom, napisana jest zręcznie i robi wrażenie swoją rozpiętością. Mam jednak do niej ten zarzut, że sprawia wrażenie nierównej. Książka ogólnie napisana jest takim językiem, by statystyczny zjadacz chleba mógł się w niej odnaleźć nie posiadając żadnej orientacji w temacie – mnóstwo popkulturowych odniesień, prostych wyobrażeń i obrazów (na jednej z ilustracji, ciekawy świata czytelnik dowie się, jak działa zaćmienie słońca, inna wyjaśni nakładanie się fal). Gdy jednak wkroczymy na teren mechaniki kwantowej, ta prostota znika, czemu nie powinniśmy się w zasadzie dziwić.

Mimo to podkreślam raz jeszcze – część popularnonaukowa napisana jest zręcznie i trafnie. Jeśli ktoś chce dostać rzetelny (acz pobieżny) przekrój przez historię naszych odkryć, oraz przez mechanizmy rządzące samym wszechświatem, będzie po lekturze ukontentowany. Pojawia się jednak pewne ale, takie mianowicie, że jeśli czytelnik wie już co to superpozycja, słyszał takie nazwiska jak Heisenberg czy Feynman oraz potrafi sobie wyobrazić zaginaną przez masę czasoprzestrzeń, to prawdopodobnie nie znajdzie w książce niczego nowego (poza rewolucyjnymi odpowiedziami na pytania bez odpowiedzi, do których za kilka chwil wrócę). Zatem w zależności od stanu wiedzy czytającego, książka może być albo fascynującym wprowadzeniem w nowy świat, albo powtórką z tego, co już się wie. Proszę mieć to na uwadze.

Prawdziwy problem mam natomiast z tym, co, według zapowiedzi ma stanowić główne mięso książki, z treścią, której ta zawdzięcza swoją popularność i rzekomą kontrowersję – chodzi o jej warstwę filozoficzną, o to, że autorzy obiecują odpowiedzi na pytania zadawane od wieków, a nawet tysiącleci. Pod tym względem jest to totalna klęska – i nie chodzi tu wcale o to, że nie zgadzam się z nimi, albo o to, że ich odpowiedzi bodą w moje poglądy – krytyka Wielkiego projektu nie nosi tutaj żadnych znamion ideologicznych, proszę pamiętać, czytając dalej, przyjaciele moi.

Ksiądz Heller w jednej z książek pisze o pewnym problemie, który pojawia się, gdy osoby nie będące filozofami, postanawiają w sposób arbitralny wypowiadać się na tematy filozoficzne. Panowie Hawking i Mlodinow filozofami nie są, a mimo to uznali, że będą w stanie ostatecznie odpowiedzieć na wielkie egzystencjalne pytania, z którymi filozofia jako taka, od wieków sobie nie radzi. Jest to oczywiście porwanie się z motyką na słońce i swego rodzaju walka z wiatrakami, postawa cokolwiek zuchwała. I ta pyszna zuchwałość jest z mojej strony jednym z największych zarzutów, autorzy popełniają ją bowiem z premedytacją i trzeba ich za nią wypunktować. Już w drugim akapicie książki przeczytamy takie oto słowa: są to pytania z obszaru filozofii, ale dziś filozofia jest martwa, nie nadąża za rozwojem współczesnej nauki, zwłaszcza fizyki. To uczeni niosą obecnie znicz odkrycia w naszych poszukiwaniach wiedzy.

O tym, jak nauka zabija filozofię przeczytamy kilkakrotnie na kartach książki. Jednym z takich momentów będzie przywołanie Zasady Nieoznaczoności Heisenberga. Mam to szczęście (a zaiste jest to szczęście niemałe!), że jakiś czas temu czytałem książkę niemieckiego naukowca, który, w odróżnieniu od swoich młodszych o dwa pokolenia kolegów, miał cokolwiek sporą wiedzę w dziedzinie umiłowania Zofii i w swoim odkryciu dostrzegał raczej pretekst do pogłębienia filozoficznej refleksji nad światem, wybuch nowych możliwości, a jednocześnie szansę dialogu z myślicielami starożytnej Hellady, którzy całe tysiąclecia temu, podskórnie przeczuwali, że nie mamy bezpośredniego dostępu do świata, w którym żyjemy.

Eksplozja fizyki, jaka dokonała się w XX wieku, jest więc raczej pretekstem dla nowego renesansu myśli filozoficznej, nie zaś gwoździem do jej trumny, jak chcieliby tego i jak ogłaszają autorzy Wielkiego Projektu. Jeśli coś tutaj ginie, to jedynie ślepa wiara w nadludzką moc racjonalnego umysłu, przytłoczonego nieintuicyjnym obrazem świta, jaki przyniosło nam minione stulecie. Kontrast między tymi dwiema postawami naukowców dwu różnych pokoleń jest naprawdę przytłaczający, niestety na niekorzyść tych młodszych.

Myślę sobie też o moralnym ciężarze Wielkiego projektu. I nie chodzi tutaj wcale o to, że nie podoba mi się fakt, że ktoś głośno wyraża poglądy sprzeczne z moimi. Jak wspominałem, książka napisana jest tak, by być możliwie przystępną, by zrozumiał ją, a przynajmniej jej fragmenty, oraz wydźwięk, każdy. Książce towarzyszył głośny i mocny marketing, chwytliwe hasła z pewnością docierające do mnóstwa ludzi, uczyniły ją niezwykle popularnym produktem.

I problem w tym, że ludzie często o wielu rzeczach nie myślą – no bo jak często zdarza nam się głowić nad tym, dlaczego istnieje raczej coś, niż nic? Albo nad naszym miejscem we wszechświecie i sensem istnienia w tym miejscu? Przyznajmy, to nie są pierwsze myśli, które nachodzą nas przy porannej kawie, prawda? Zakładam, że wielu ludzi nie nachodzą one wcale (sam zresztą myślę najchętniej o nierządzie i pizzy z boczkiem), trochę wykastrowaliśmy się z tak zwanego życia duchowego, czy, jak kto woli, wewnętrznego. Idziesz więc bracie do księgarni, widzisz znane nazwisko i krzykliwy slogan, kupujesz więc i czytasz. I już z drugiego akapitu dowiadujesz się, że filozofia jest martwa. A czytając dalej, dowiesz się, że sensu ani celu we wszechświecie nie ma – bo wszechświat zaistniał spontanicznie, sam z siebie, nie ma zatem po co pytać: dlaczego? Ile osób bezkrytycznie przyjęło taki pogląd przez wzgląd na nazwisko – przecież Hawking jest taki mądry, przecież głupot by nie napisał.

Hawking jest autorytetem, nie zamierzam temu przeczyć, ba! zgadzam się z tym stwierdzeniem i podziwiam go jako naukowca i człowieka. Zaprzeczanie jego osiągnięciom, dokonaniom, oraz wybitnej inteligencji i mądrości, byłoby ośmieszaniem się. Ale dziś pojęcie autorytetu uległo pewnemu rozmyciu, dziwnemu rozszerzeniu. Bycie wybitnym fizykiem, nie czyni z nikogo wybitnego filozofa, czasem ciężko nam to zrozumieć, przecież na co dzień widzimy w telewizji jak na przykład wybitni aktorzy wypowiadają się autorytarnie w sprawach społecznych, czy ekonomicznych i przyznajemy im rację.

Książka Hawkinga i Mlodinowa jest dobrą książką popularno-naukową. Przejrzyście i czytelnie wprowadza odbiorcę w jako takie rozumienie wszechświata, różnych teorii, różnych myśli (raz jeszcze podkreślić należy, że podobnych kompendiów wiedzy jest wiele i Wielki Projekt choć przyzwoity, wcale nie bije konkurencji na głowę). Natomiast jeśli chodzi o jej walory humanistyczne, to jest co najwyżej przeciętna, miejscami wręcz karygodna! Autorzy zapowiadają definitywną odpowiedź na szereg pytań, tymczasem rzekome odpowiedzi na owe pytania wypływają nie tyle z przeprowadzonej w książce (ciekawej, jak pisałem) opowieści o wszechświecie, a bezpośrednio z wyznawanej przez nich ideologii.

Książka na żadne pytania nie odpowiada (a przynajmniej nie satysfakcjonująco) i w odwieczny konflikt o istnienie Boga nie wnosi raczej nic nowego, do dyskusji nie prowokuje (choć na okładce znajdziemy taką obietnicę!). Celniej kwestię tę rozwiązała grupa Monty Pythona, odgrywając skecz, w którym o bożym istnieniu, bądź też nieistnieniu, decydować miał bokserski pojedynek. Raczej nie polecam. Można bez problemu znaleźć inne, zwięzłe i przystępne kompendia wiedzy o wszechświecie, których autorzy nie rzucali się z motyką na słońce.

niesławny p

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *