Dzieckiem słyszałem: tam nie chodź, tam rosną pokrzywy, albo: tam też nie, tam rosną osty. Wszystkie zakazy mieściły się na moim podwórku i terenach przyległych. Rzecz jasna, zaraz po usłyszeniu podobnych słów, podjąłem jedyną możliwą decyzję: ruszyłem w te miejsca i dowiedziałem się – co to są, te pokrzywy i osty.
Ciekawiły zwłaszcza osty – dziwne słowo obiecywało wiele: czy są podobne do os, a może raczej do osłów? Szybko wszystkiego się dowiedziałem i było to rozczarowanie niemałe, do dzisiaj zresztą trwające, że świat nieczęsto nadąża za wyobraźnią i życzeniami. W ramach rekompensaty oferuje natomiast całkiem zaskakujące doznania – pierwsze spotkanie z pokrzywami i ostami do dziś pozostaje wyraźnym wspomnieniem. Ból to największy dowód naszego bycia, on pierwszy pozwala wytyczyć granice. Wkrótce wiedziałem nie tylko dokąd na podwórzu nie chodzić, ale także dlaczego, przy okazji po raz kolejny potwierdzając i poszerzając wiedzę o tym, że jestem.
I wszystko to wygodnie ułożyło się w głowie, znalazło swoje miejsce, znalazło swoje szufladki. Nieprzyjemna, sprawiająca ból roślina, obok niej skojarzenie ze złem – skoro rani, to jest zła, prawda? Dorastanie i dorosłość to właśnie takie znajdowanie miejsca dla świata i wypełniających go rzeczy, porządkowanie ich w głowie. Moment, w którym uporządkujemy określoną ilość pojęć, to moment dorosłości i pełni. A kiedy zgromadzimy i ułożymy ich możliwie dużo, wtedy jest mądrość.
Sprawy pokrzyw i ostów załatwiłem dość szybko, w jedno popołudnie, zanurzone gdzieś w złotym słońcu i głębokim dzieciństwie, potem przez długi czas miałem z nimi spokój, cicho siedziały na swoich miejscach, gdzieś na początku długiej (nie chwaląc się) listy.
Aż pewnego dnia odkryłem rosnący we mnie oset. O, tutaj, pod mostkiem, trochę na piersi, a trochę na brzuchu, dostrzegłem pewnego wieczora przed lustrem, zdziwiony – przecież roślina musi być tutaj już od jakiegoś czasu, rośliny nie rosną w jednej sekundzie. Próbowałem wyrwać ale tkwił mocno i głęboko, w końcu zrezygnowałem – co jeśli korzeniem oplata serce? Będą problemy z takiego wyrywania. Nie wiedziałem, czy iść z nim do lekarza, czy do ogrodnika, nie poszedłem więc nigdzie i jak zawsze, gdy natrafiam na uwieranie, postanowiłem nic nie robić i przyzwyczaić się.
Powiedziałem o tym znajomemu, trochę owijając w bawełnę, trochę lejąc wodę, trudno mówić o wrośniętym w ciało zielonym pasożycie. Stwierdził, że dramatyzuję, że wszystkich ludzi coś uwiera i kłuje, nie jestem żadnym wyjątkiem. Z pewnością nie mówiłby tak, gdyby korzenie wpuściły w niego cholerne, parzące pokrzywy. Dałem sobie spokój z mówieniem ludziom o całej sprawie. Mój oset jest mój i to naiwne, myśleć, że ktoś mógłby całą sprawę zrozumieć. W tej wojnie między florą a człowiekiem byłem więc sam. Żołnierz, front i pole bitwy zarazem.
Nie mogłem więcej spać na brzuchu, może to i lepiej, mówią, że niezdrowo. Mimo całych trudów pierwszych dni, przyszły w końcu jakieś trzeźwe myśli: przecież ja dobrze znam to ukłucie, siedzące gdzieś w środku, trochę pod mostkiem, trochę nad brzuchem, widać, bez mojej wiedzy oset był ze mną już od dawna. Od kiedy? Na tę myśl strawiłem całe tygodnie, może miesiące. Bo jak daleko nie sięgnąłbym pamięcią, on tam jest. Żyłem więc całe dekady z kolczastym zielskiem rosnącym pod sercem, a może i na sercu, kto go tam wie, niczego o nim nie wiedząc. Pewnie do dziś nie wiedziałbym o niczym, gdyby nie przebił się na powierzchnię.
Taki oset wiele tłumaczy, dużo teraz rozumiem, ciężko tylko przyzwyczaić się, bo ten intruz czyni mnie kimś trochę innym. Czy to ciało obce, czy część mnie, której nie znałem i której nie chcę? Tak czy inaczej, obraz jest inny. I czy to jakaś część mnie wyrastająca w świat, czy też odwrotnie: jakieś nie-ja, które się we mnie zakorzeniło? To bardzo niewygodne, mieć wszystko poukładane, znać siebie i nagle zdać sobie sprawę, że rzeczy mają się inaczej niż by się chciało. Ból i uwieranie, tak jak dekady temu pozwalają wytyczyć granice na nowo, to jest żmudny i ciężki proces.
Ale nie ma przed ostem ucieczki i wyrwać też się go nie da – teraz jestem tego pewien – korzenie wpuścił za głęboko. Na tyle głęboko, że gdy staję teraz przed lustrem, to o nim nie myślę. Czasem sobie przypomnę, myślę wtedy, że dziwnie by mi było bez niego, jest mi trochę jak pies, tylko, że bliższy i bardziej szorstki. Wycieram włosy, myję zęby, zapinam guziki koszuli, idę w świat, między ludzi, ja, mój oset i nasze kolce.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.