Type and press Enter.

Historie zakulisowe 8 (2) / Bernadette (stary czas)

1

Kolibrowe skłony powiek – tak się wita Bernadette. Bernadette jest szafarką słodyczy. Sprzedaje
piernikowe miasteczka w samym sercu wąskiego placyku Champs.

Śnięta galeria suszonej bielizny. Krótki spacer do apteki. Bukiet serów dla mamy. Mama jest chora.
W dusznym kloszu kołdry cierpi cicho i ufnie.

Cukierniczy szałas z mocno opalonej cegły, zielone półksiężyce okiennic. Obłok korzennych woni
kołuje nad placem jak zwykle leniwie, z niespieszną, ospałą nieomal gracją. Dojrzewa kwietniowy
przedwieczór. Słońce wciąż chłodne nanosi miękkie, pluszowe cienie na twarze wpół senne. Znów
trzeba uczyć się światła.

Dogasa jeden z najuciążliwszych dni, odkąd za niepokojącą namową Emmanuela objęła sklepową
ladę. Głupiutkie dzieci rozkapryszonych mieszczek, eleganccy emeryci kulawi na jedno ucho,
nałogowi dostawcy zaprzeszłych bajań, kustosze czasów minionych, damy salonowej plotki,
matrony plebejskich pogłosek. Jeszcze kilka rozkosznych wizyt lokalnych alkoholików, którzy
zawsze przypadkiem śliczna panienko, jeden wariat, jedna zakonnica, skłócona z przeoryszą i
spragniona wartkich wyżaleń, nawiedzony komiwojażer, stadka bezmyślnie niedzielnych
turystów. Tyle słów cierpliwych, tyle łagodnych napomnień.

Philip powiedział, że wróci jutro. Szybko zrozumiał, że w oczach Bernadette mieszka zaproszenie.
Jej drobne usta zaplotły chmurny gest odmowy, ale wówczas nakrywa się tęczówki powiekami, a
iskra nieśmiało nagrzewa krew. Później wystarcza spojrzenie sprzed chwili. Spojrzenie sprzed chwili spóźniło mu powrót do domu, zderzyło z dziecięcym wózkiem, niskim ramieniem topoli,
upoiło puls wieczoru, zatruło wskazówki budzika.

2

W szklance zielnego naparu tonie nieuważna muszka. Bukiet serów zwiędł. Oczom Bernadette
ubyło światła.

Bernadette nie odwiedza już apteki. Trzeba zadzwonić do pana Emmanuela, żeby nie przychodził.

3

Potem lata ostrożne, bez sentymentów, lata w kolorze zimnej krwi. I gdyby ktoś zapytał, jak jest,
usłyszałby: dobrze. To nie tak, że cichy uśmiech nie umie przekonać.

4

Zegarmistrzowski gabinet na rogu dawnej alei szewców przejął w rok po odejściu ojca. Pracował
sumiennie, z zawsze punktualną furią. Życie biło miarowo, w jednostajnych zmarszczkach.
W dłoniach klientki stary wiedeński zegarek. Głęboko pod taflą cyferblatu kruchy owal portretu.
Przyszła za późno o całą epokę marzenia.

Długo nie mogą wydobyć głoski. W nagłej wyprawie z fotela do stołu ospały na co dzień kot
dopada drewnianej kukułki. Taniec pazurów, szarpane pomruki.

Naraz kwitną: wyznanie i cisza.

Teraz słychać tylko struchlały wdech zegarka na ręce Philipa. W spojrzeniu Bernadette dawny
wieczór z placu Champs: uśmiech chłopaka bezczelny i dziarski, krótki wybuch wzroku i ten
cudowny teatrzyk złości.

Philip nakręcił wskazówki, oprawił stare minuty, zaparzył herbatę, musnął wargami dłoń
Bernadette. Co usłyszał kiedyś w parnej sieni snu? „Z każdym spóźnieniem bardziej cię ubywa”. Długo schodził tym słowom z drogi, ale teraz poczuł, że go odnalazły. Kiedyś, kiedyś naprawa
zegarka była dobrze naoliwionym obrzędem. Tak.

Na odchodnym, ścięty nagłym atakiem goryczy, zasiał to pytanie okrutne. Opuściła powieki. Za
chwilę wróci do tego, który dogląda gniazda, ale nie podpalił krwi.

Kiedy nikt nie widzi, kolibry latają do tyłu.

 

TEKST: MERSAULT (ADAM)
ILUSTRACJA: YVES TANGUY

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *