Type and press Enter.

Dvořáková / Wrony

Za Wrony Petry Dvořákovej wziąłem się z kilku powodów. Najważniejszym była okładka, der Mensch ist doch ein Augentier, poza tym nie zaniedbywałem nauki o pięknie i obcowanie z rzeczami estetycznie dodatnimi sprawia mi zwyczajnie przyjemność. A okładka i ilustracje w wykonaniu Terezy Basařovej zwyczajnie dostarczają. Po drugie sięgam ze względu na internetową działalność wydawnictwa Stara Szkoła, które sprawia wrażenie ludzi, których po prostu da się lubić i chce się czytać, te oczekiwania przenoszą się też na ichnie książki. Po trzecie zaś, czytałem Wrony, bo jeszcze nic, co przyfrunęło do nas z Czech mnie nie rozczarowało, a doświadczenie obcowania z tym narodem jest u mnie bogate, gdyż w dzieciństwie na sześć kanałów dostępnych w moim telewizorze, trzy nadawane były zza południowej granicy, spędzałem tam wiele czasu i można mnie uznać za swoistego eksperta.

I w te cokolwiek dobre oczekiwania Dvořáková ze swoją książką wpisuje się dobrze, choć mam jej parę rzeczy do zarzucenia, ale nie są to rzeczy, które by mi tę lekturę zbiesiły. No ale po kolei:

Wrony to opowieść krążąca wokół problemów przemocy domowej, wychowania, dorastania, relacji z innymi i z sobą samym. Opowiadana jest z dwu perspektyw – dwunastoletniej Basi i jej matki, ustawicznie utrzymującej, że ma ze swoim dzieckiem problem. Jednak, jak wnikliwy czytelnik przekona się już po dwu-trzech rozdziałach, kobieta ma problem raczej z sobą samą, niż z dzieckiem. Jej ciągłe napady złości, nakręcają spiralę, na której końcu najczęściej znajduje się lanie.

Całość napisana jest tak, żeby budzić jak najwięcej emocji i ten ładunek emocjonalny jest tu z pewnością najwyraźniejszy – i wcale nie chodzi o oburzenie wywołane całą sytuacją, które także się pojawia, ale pozostaje raczej w cieniu procesów, zachodzących w dziecięcej głowie, na które autorka zwraca szczególną uwagę. Do zwyczajnych rzeczy, które czuć można w czasie dojrzewania (podkochiwanie się w nauczycielu, niepewność związana z wyglądem i własnym ciałem, próby zdobywania akceptacji grupy i tak dalej), dochodzi cały bagaż doświadczeń przeżywanych w domu. Bycie tą gorszą córką w rodzeństwie, ciągłe awantury o brak porządku, mimo jakichś starań, deprecjonowanie wszystkich osiągnięć i przemoc na samym dnie tego dołu.

Dvořáková układa logiczne domino, w którym wydarzenia i wnioski, puszczone w ruch, skutecznie układają się w potwornie niesprawiedliwy obraz samej siebie, o którym mała jest przekonana. I to przekonanie o byciu złym dzieckiem, które zasługuje na to, co je spotyka, podtrzymywane jest w zasadzie przez całą rodzinę, przez co późniejsze wychodzenie do świata przynosi pewien dysonans, zdaje się bowiem, że zewnętrzny świat wcale nie widzi w bohaterce złego dziecka. Ale i na to znajduje się kolejny klocek domina – na zewnątrz nie uznają, że jest zła, bo zwyczajnie jej nie znają, jeśli tylko dowiedzieliby się o niej więcej, z pewnością zmieniliby o zdanie. Mechanizm działa bezbłędnie, Basia, przekonana o słuszności tego, co ją spotyka, sama ukrywa to przed innymi, w obawie, że mogliby odwrócić się od niej, gdyby tylko poznali prawdę.

Czytając te rozdziały z jednej strony boleśnie odczuwamy niesprawiedliwość względem bohaterki i oczekujemy zmian, z drugiej zaś możemy znaleźć podobne rzeczy u siebie, z tą różnicą, że znajdziemy także dziesięć usprawiedliwień (dziesięć klocków), że to wcale nie to samo, o, losie! I do takich niezdrowych mechanizmów nie trzeba wcale patologii (zresztą dom opisywany we Wronach wcale nie nazwalibyśmy patologicznym, nie wiedząc co dzieje się w nim za zamkniętymi drzwiami). Rzetelny przegląd relacji z sobą samym, próba jakiegoś zracjonalizowania ich, być może rozmowy z kimś „z zewnątrz” może szybko przynieść wnioski, że nasz subiektywny obraz samych siebie nie jest do końca sprawiedliwy, że być może uprawiamy względem siebie samych jakieś patologie. I nie trzeba do nich wcale przemocy, okrutnych rodziców, czy małżonków. Może wystarczyć codzienne spojrzenie w lustro, może wystarczyć stawanie na wadze, mogą wystarczyć małe, niewyjaśniane na bieżąco sprzeczki.

Ja mam w sobie mnóstwo takich rzeczy. Mnóstwo przekonania o tym, że w tym albo tamtym jestem od innych gorszy, słabszy i tak dalej, że wszystko co mnie spotyka, spotyka mnie słusznie, bo jestem bydle. Wszystkie te przekonania tkwią tak głęboko, że o niektóre z tych rzeczy jestem w stanie się kłócić z osobami, które twierdzą, że jest inaczej. I to są rzeczy, które sam sobie robię, z którymi od jakiegoś czasu walczę. I wszystkie te rzeczy to zamknięte, precyzyjnie działające, samonapędzające się cykle. Takie Wrony, co to wespół z krukami ciągle czyhają, co by nas rozdziobać.

Książka Dvořákovej budzi dość mocne emocje, może więc prowadzić do takiej rewizji we własnym zakresie, w swoich emocjach i przekonaniach o sobie samym, do czego zresztą zachęcam, jestem przekonany, że takie ptaszyska dziobią od czasu do czasu nas wszystkich (poza osobami, które w pełni w siebie wierzą, ale wiadomo – ich poważnie traktować nie można), do dzieła zatem.

Jak już jesteśmy przy emocjach, trzeba też napisać o pewnych słabych stronach Wron. Historia w nich opowiedziana, jest nieco przejaskrawiona – i o ile opowieść dziecka ma do tego pełne prawo, świat widziany dziecięcymi oczami rządzi się swoimi prawami i logiką, o tyle opowieść matki, dorosłej kobiety, szybko zaczyna przekraczać wręcz karykaturalne granice. Jak matka dwu kilkunastoletnich córek może się tak zachowywać? Jak może nie brać pod uwagę tego, że zachowanie dziecka nie zawsze musi być racjonalne, spójne, że dziecko dopiero uczy się panowania nad emocjami i swoim zachowaniem? Przecież ja dobrze o tym wiem, a od posiadania potomstwa jestem raczej daleki. Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Matka przybiera tutaj kształty niemal baśniowej macochy, karykatury matki, co nieco kontrastuje ze spójnym i złożonym opisem odczuć jej córki. Składa się jedynie z kilku cech – z niezadowolenia, narzekania i złości. Ciężko mieć do tego cierpliwość.

Poza tym nieco mierzi mnie pobieżność książki. Całość mieści się na zaledwie 178 stronach, co pozwala rozwinąć skrzydła wewnętrznemu życiu bohaterki i jej relacjom z jednym z nauczycieli (który, skoro jesteśmy już przy baśniowych analogiach, odgrywa tu rolę rycerza na białym koniu), ale wszystko inne dzieje się w mocnym pośpiechu i potraktowane jest nieco po macoszemu – dość płaskie postaci matki, ojca, siostry i nauczycieli, których charaktery w całości zmieściłyby się w pojedynczych zdaniach, nieco rozczarowują.

Całość zamyka nieco magiczna, senna, niedopowiedziana scena, co jest dla mnie pewnym atutem, pozostawia bowiem dowolność interpretacyjną. I choć kurtyna opada nagle i bez zapowiedzi, daje pewne rozmycie i odrealnienie, które bardzo sobie cenię. Szkoda jedynie, że podobne elementy nie przewijały się wcześniej, będąc niejako zapowiedzią tego, do czego całość prowadzi.

Koniec końców polecam, bo to dobra książka jest. Do wewnętrznych ćwiczeń z samym sobą. Być może jeszcze lepiej niż ja odczują to rodzice, albo młodzież – przeświadczenie, że jest się samym ze swoimi problemami i że ten chory, wykrzywiony obraz siebie, który budujemy we własnych głowach jest prawdziwy, wybrzmiewa najgłośniej właśnie w młodości, prawda? Weźcie, przeczytajcie, dajcie swoim dzieciakom i miejcie się dobrze.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *