Type and press Enter.

Zamienić śmierć na życie / Borszewicz / Pomroki

Powrócił Duet Zezowaty. 35 lat po powołaniu do życia tegoż bohatera o naturze dwoistej (niczym duet) i błędnej (niczym wzrok zezem dotknięty) Jarosław Borszewicz znów dał mu prawo głosu. Po raz pierwszy postać ta kroczyła przez duszne stronice powieści poetyckiej Mroki, po raz drugi – krokiem zwiewnym i lekkim przedreptała przez Pomroki. Duet, jak to Duet, dwa oblicza mieć musi. O ile więc za pierwszym razem dał się nam poznać jako fanatyk tematu śmierci, umierania, samobójstwa i generalny reprezentant postawy fatalistycznej, o tyle na drugie spotkanie z czytelnikami przybył jako postać świeżo natchnięta duchem życia. Jakby właśnie wyszedł z odwyku. Śmiercioholik wrócił, by ogłosić światu, że ostatecznie:

Wszędzie dobrze, ale w życiu najlepiej.

Wiarygodny?

Któż inny mógłby być bardziej wiarygodny od człowieka, który rozważył już chyba wszystkie możliwe warianty samobójstwa, by dojść do wniosku, że każde z nich stwarza zbyt wiele problemów? Kto mógłby przekonać do życia skuteczniej niż ten, który o śmierć egzystencjalną ocierał się każdego dnia, negując kolejne sposoby na nadanie codzienności jakiegokolwiek sensu? Właśnie ten, który przerobił już wszystkie mroki, powrócił z otchłani, by wypróbować inną opcję, skoro żadna z dekadenckich nie sprawdziła się zbyt dobrze:

Spróbuję przez tydzień żyć pięknie,

A jeżeli mi się to piękne życie nie spodoba,

To przecież zawsze mogę wrócić do bylejakości…

Tak oto nihilista dochodzi do wniosku, że skoro nie ma nic, co miałoby sens, to jednocześnie nie ma nic do stracenia. A od tej świadomości zostaje już tylko krok do przewrotnego entuzjazmu do nowych przedsięwzięć. Skoro gorzej być nie może, wedle najmniej korzystnej opcji nadal będzie źle; po prostu źle inaczej. Rachunek prawdopodobieństwa tworzy jednak podstawy do optymizmu… Może jednak uda się przeżyć coś ponad bylejakość? A nawet jeśli nie, i tak nikt nie będzie stracony:

Zmarnowałem już tyle dni w życiu, że jeśli stracę jeszcze siedem, to nawet biegły rewident w niebie tego nie zauważy…!

Czy 35 lat wcześniej coś zapowiadało w Duecie zdolność do metamorfozy? Może nie jakiejś zgoła radykalnej, jednak trzeba to nazwać aktem woli, skłonnością do działania, gotowością na zmianę, choćby i z tego powodu, że tkwienie w tej samej beznadziejności nijak się nie opłaca. A i owszem, coś zapowiadało. Już podczas lektury pierwszej części egzystencjalnych wynurzeń Borszewicza dostrzegłam przebłyski jasności dobywającej się z kotła smolistych rozważań. W nieustannym i dojmującym zmęczeniu Dueta Zezowatego codziennymi zmaganiami z losem upatrywałam się porywów potężnej woli życia – po prostu im większe jego pragnienie, tym bardziej dotkliwy stawał się marazm. Cóż, młody był, Weltschmerz nim targał – jak wieszczem naszym niejednym – idealizm o zeza postrzegania przyprawiał, schizofrenię postaw powodował. Lecz lata minęły, Duet uodpornił się na ból, no bo ileż w końcu razy można umierać – bohater nam jakoby zmartwychwstał; albo cierpieć tak srodze na skutek styczności z powtarzalnymi bodźcami przestał. Jak biorca szczepionki, która uodparnia na chorobę, oswajając organizm z wywołującymi ją drobnoustrojami. Tak oto uodpornił się i nasz Duet – na ból, dekadencję, cierpiętnictwo i lament. Dojrzał może po prostu? Idealizm przeszedł w zgorzknienie, lecz gorycz owa na nowo stała się punktem wyjścia do doświadczania innych smaków. Bo teraz już każdy będzie inny od najlepiej mu znanej goryczy. Westchnął więc, pogodził się z losem, wraz z jego uchybieniami i brakami, by odrzuciwszy już wszelkie dostępne alternatywy skonstatować, iż „Wszędzie dobrze, ale w życiu najlepiej”. Zrozumiał, że pesymizm i asekuranctwo nadmiernie przesłoniły mu oczy:

Na czym polega różnica między dzieckiem a dorosłym?

Kiedy, będąc małolatem, wdrapywałem się na drzewo, to byłem absolutnie pewien, że nie spadnę – i za każdym razem spadałem!

Natomiast kiedy teraz wchodzę na drzewo, jestem absolutnie pewien, że zlecę, a od lat to mi się nie zdarzyło.

Tak więc Duet Zezowaty powrócił do życia. Zgasił mrok i zapalił światło, czyli zaczął kochać, co popadnie: najjaśniejszą gwiazdę naszej galaktyki, przedmioty, zdarzenia, ludzi, a spośród tych ostatnich nade wszystko pokochał Urszulę Sipińską, a także inne kobiety – obecne i nieobecne. Skoro więc odnalazł już klucz do rozświetlenia codzienności, zamieniając obsesję śmierci na obsesję miłości, jeden jeszcze tylko problem pozostał…

Złapałem się na tym, że codziennie wieczorem – nieomal automatycznie – podsumowuję dogorywający dzień.

            Udany był?

                        Nieudany?

                                   Taki średnicowy?

…Ale dopiero dziś uświadomiłem sobie, że sam nie wiem, jakie ja stosuję kryteria przy tej ocenie?!

Utarg? Kłótnie z klientami? Poderwane dziewczyny? Samopoczucie? Pogoda? Wynik meczu?

Nie wiem też, czy te kryteria są stałe, czy może zmieniają się codziennie, a nawet kilka razy dziennie?

A przecież w każdej ocenie kryteria to podstawowa sprawa, bo inaczej to sędziujesz mecz koszykówki na hokejowym lodowisku!

 

Ewa Wasiak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *