autor: Chimamanda Ngozi Adichie; książka: Fioletowy hibiskus
Znowu zaczęłam znajomość z pisarką od jej debiutu. (No właściwie nie jest to do końca prawdą, bo czytałam wcześniej słynny – i usłynniony jeszcze za sprawą pewnej piosenkarki – esej „Wszyscy powinniśmy być feministami”.) „Fioletowy hibiskus” z 2003 roku to powieść nigeryjskiej autorki Chimamandy Ngozi Adichie. Ukazał się w Stanach Zjednoczonych (przypomnę że w Nigerii język angielski jest językiem urzędowym) gdzie Adichie studiowała i dziś mieszka. Zdobył kilka znaczących nagród (długie angielskie nazwy, których nie będę cytowała).
Jest to prosta opowieść obyczajowa, o dojrzewaniu nastolatki w patologicznej rodzinie. Co ją wyróżnia? Bez wątpienia świetny rytm opowiadania. Narastające napięcie, oczekiwanie na kulminację sprawiają, że trudno się oderwać od tej historii i z pewnością wielu czytelników przeczytało lub przeczyta ją w jeden wieczór. (Tu jeszcze zaznaczę, że książkę przetłumaczył Jan Kraśko -tłumacz znakomity, który świetnie poradził sobie na przykład z chropowatością i zawiłościami języka „Libry” De Lillo.) Osią opowieści jest postać ojca rodziny, bardzo bogatego przedsiębiorcy, sadysty i filantropa, fanatycznego neofity katolicyzmu i wyznawcy „białej” kultury. Przerażająca atmosfera jego domu to najlepszy fabularny element tej powieści.
Natomiast w samej opowieści najlepsza jest Nigeria. Tutaj przemawia przez Adichie wielka tęsknota i miłość do ojczyzny. Uwodzą opisy świętowania i tradycyjnych wierzeń, ale także katolicyzmu w wersji radosnej, przetworzonej przez kulturę Igbo – z tego narodu (zdaję sobie sprawę, że najczęściej używanym określeniem w tym przypadku jest grupa etniczna -ale myślę, że konotacje obu określeń są na tyle różne, że można by wdać się w długą dyskusję, czy słusznie) wywodzą się bohaterowie opowieści. Nawet opisy jedzenia i gotowania, tych drobiazgów codzienności, niosą pokłady czułości i nostalgii, i sprawiają czytelnikowi ogromną przyjemność. Zachwyca zbudowana z wielką atencją postać Dziadka. I ta nigeryjska codzienność tak różna od naszej jest jednocześnie tak do życia w Polsce podobna – również w wielu, niepokojących pod każdą szerokością geograficzną, aspektach.
Jest jeszcze ta część powieści, która nie wynika bezpośrednio ze struktury słów ani zawirowań fabuły. Przypomnienie, że kolor skóry to rzecz, jak rower, a nie cecha jak dobro czy zło. W Nigerii żyją ludzie tacy sami jak my. W jakimś wywiadzie Adichie powiedziała bardzo mocne i bardzo charakterystyczne słowa – dopiero w Ameryce odkryłam, że jestem czarna. Dziwnie wartościować (albo segregować czasownik wskutek skojarzeń wyraźniejszy) bliźnich przez fakt posiadania lub nie roweru, strasznie przekonać się, że tak się jest wartościowanym.
I wracając do fabuły. Zbyt prostolinijne jest tu przesłanie, zbyt słodki miłosny wątek, zbyt optymistyczne zakończenie (okaleczona psychika głównej bohaterki niepokoi do końca, uspokoiłby mnie może sztab psychiatrów przybywających z odsieczą). Oczywiście wszystkie moje „zbyt” dla wielu czytelników będą zaletami i to dobrze, bo „Fioletowy hibiskus” warto przeczytać. I być może właśnie umiejętność łączenia tragizmu z pięknem, jest najważniejszą cechą pisarstwa Chimamandy Ngozi Adichie. Niemniej wolę myśleć o tej książce jako o długim opowiadaniu – słowo to ma mniejszy ciężar niż powieść.
Suplement: To jedna z tych pisarek, które wydaje się w pseudoromantycznych okładkach odstraszających czytelników szukających w książkach literatury (nie zasłużyła!). Zachody słońca, splecione ręce, idealne twarze. Kilka takich na półce i można się rozchorować.
Agnieszka Ardanowska