Type and press Enter.

Bardzo krótko / Sherwood Anderson / Miasteczko Winesburg

To spotkanie z amerykańską, zapóźnioną prowincją z końca XIX wieku jest chronologicznie może jedną z ostatnich literackich szans, by poobcować z człowiekiem, który nadal nie zatracił więzi z naturą. To nie jest jeszcze człowiek zagubiony na sposób dwudziestowieczny, który podmienił stałego Boga na bardzo niestałą naukę; to człowiek zagubiony na sposób odwieczny, który czas na metafizyczne dylematy ma może najwyżej od święta, bo na co dzień pochłaniają go bez reszty dylematy całkowicie przyziemne. Ale i tych zwykłych spraw wystarczy, by zapchać głowę i serce, by spętać ręce, związać nogi i zasznurować usta, by siedzieć w domu w ciszy i z zamkniętymi oczami, nie robiąc nic z tych rzeczy, które wciąż robić by się pragnęło, o których dawniej mówiło się z jasnym wzrokiem, a trochę później marzyło się ze spojrzeniem nieco przyćmionym.

Anderson operuje przede wszystkim prostym językiem, ale jego opowiadania są zarazem przepełnione gorzkim liryzmem. To spojrzenie na małomiasteczkowe życie przywodzi mi na myśl opisującego je z równym zamiłowaniem Bradbury’ego, tyle że Bradbury uwodzi niekiedy słowem, a Anderson zdaje się nie dopuszczać pośredników między czytelnikiem a emocjami, jakie pragnie odmalować. Choć zdarzają mu się od tej reguły narracyjne odstępstwa, bo niektóre historyjki naśladują językowo przypowieści biblijne, w innych pojawiają się zaś charakterystyczne zwroty odautorskie, symulując opowiastkę przy ognisku. Nastrój budują również trafne i nieoczywiste metafory. I tylko pojedyncze przypadki patosu lub niepotrzebnych dopowiedzeń psują chwilami ten klimat, przypominając, że Anderson to autor nie do końca spełniony.

Na uwagę zasługuje bardzo nietypowe przedstawienie postaci kobiecych. Zamiast malowanych kukiełek mamy pełnokrwiste (i dwoiste) istoty, przeżywające swoje dramaty i dokonujące swoich, większych zazwyczaj od męskich poświęceń. Proza Andersona momentalnie gęstnieje, gdy pojawia się kobieta, a wersy aż iskrzą się wówczas od freudowskich podtekstów.

Winesburg to miasteczko straconych szans, po których ludzie już się nie podnieśli. Można się zastanawiać, czy Anderson szczególnie upodobał sobie ludzi pękniętych, czy też jedynie udatnie eksponuje te pęknięcia, które są w każdym z nas. Zresztą, przy tej mnogości różnorodnych bohaterów, w jednym czy drugim na pewno uda się odnaleźć cząstkę siebie. A w którymś może nawet więcej niż cząstkę.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *