Damy ze stopiątką na karku rzadko bywają już hoże; „Mgła” jest tu chlubnym wyjątkiem. Absurdalna, ocierająca się wręcz chwilami o farsę fabuła przeplatana jest filozoficznymi monologami protagonisty, które, pozornie naiwne, dziwnym sposobem poruszają te kwestie, nad którymi na przestrzeni wieków pochylali się co dociekliwsi przedstawiciele homo sapiens. Strukturę dopełniają błyskotliwe dialogi, zderzające odmienne poglądy i wyrażające dynamikę stosunków międzyludzkich.
Im dalej w las, tym krążące wokół poznania i bytu rozterki bohatera płynnie przechodzą w rozważania o naturze literatury, bo okazuje się, że „Mgła” to nie tylko powieść, ale i metapowieść, czyli po prostu „nivola”, co zresztą dobrze tłumaczyłoby się na polski jako „niwela”. Dziś jej ambicje rewolucjonizowania literatury są oczywiście przebrzmiałe, lecz wciąż interesujące – ale przede wszystkim pozostaje „Mgła” narzędziem wyśmienitej zabawy.
Wywody bohaterów wydają się śmieszne, dopóki nie wniknie się pod ich powierzchnię; wówczas można odkryć, jak Unamuno dzięki swym retorycznym talentom wywraca dialektykę na nice, dowodząc dowolnej tezy, jakiej, za pośrednictwem postaci, dowieść mu się w danej chwili podoba, co ma zwrócić uwagę na zawodność i ograniczenia władzy rozumu, a także wyrazić płynność żywota ludzkiego, w którym błądzimy wszyscy niczym w tytułowej mgle.
Unamuno zagłębia się w historię myśli ludzkiej i parafrazuje, trawestuje, łączy, przeinacza, jednym słowem – mąci, a czyni to z lekkością, błyskotliwie i uśmiechając się pod wąsem. Życie to wieczny żywioł, mówi, i ujęcie go w statyczne definicje z góry skazane jest na niepowodzenie. Jesteśmy niewolnikami przypadku, rządzą nami niejasne impulsy, sprzedajemy – jak bohater powieści – swoje ideały dla odrobiny doczesnej uciechy. Tylko czy możemy czynić inaczej, skoro doczesna uciecha istnieje bez wątpienia, a ideały – niekoniecznie?
utracjusz