W jednym z wywiadów Józef Hen powiedział, że od dawna pełni już przede wszystkim rolę świadka, nie pisarza. I temu świadkowaniu poświęcona jest znaczna część „Nie boję się bezsennych nocy”, pokaźnego tomiszcza dzienników w trzech księgach, obejmujących okres od wczesnych lat pięćdziesiątych do roku 2000.
Swoje brutalne zderzenie z młynami historii opisał autor w serii autobiograficznych utworów, w dziennikach wraca więc głównie do zdarzeń późniejszych, z okresu PRL, przywołując polityczne przymrozki i odwilże, a przede wszystkim serwując opowieści ze świata ówczesnej kultury, z dość oczywistym naciskiem na literaturę.
Choć bowiem Hen zawsze stał trochę z boku, z dala od prądów i mód, przecież obracał się w towarzystwie największych spośród twórców. Związane z tymi twórcami smakowite anegdoty są niewątpliwym atutem „Nie boję się bezsennych nocy”, nadając obowiązkowi świadkowania nowy i lżejszy wymiar, chwilę oddechu.
Bo w tle zawsze czają się rzeczy ciężkie, straszliwe, niewyobrażalne, przed którymi kiedyś nie było ucieczki. Od których do dziś nie ma zapomnienia.
Swoją drogą, dzienniki wydają się stanowić formę jakby wynalezioną z myślą właśnie o Józefie Henie, którego pisarstwo, legitymujące się niezbywalnym atrybutem szczerości, zawsze sytuowało się blisko życia. Autor, który nazwał Stanisława Augusta swoim przyjacielem, tym razem dopuszcza do bliskiej zażyłości czytelnika, dzieląc się z nim przemyśleniami i emocjami.
Poza tym Józef Hen odnotowuje wrażenia z lektur, toczy nieustępliwą walkę z antysemityzmem, wreszcie daje się od czasu do czasu ponieść tęsknocie za dawnym światem. Czyni to jednak z charakterystycznym dla siebie brakiem patosu, zakorzenionym w wielokrotnie deklarowanym sceptycyzmie. Jest, jak Montaigne, człowiekiem rozumu, trzeźwego spojrzenia na świat i na siebie.
Efektem tego spojrzenia jest zresztą przyznanie się do pewnej próżności, właściwej chyba wszystkim artystom. Wrażliwe te natury wiecznie łakną uznania, ale zazwyczaj się z tym łaknieniem kryją. Chwała autorowi tych zapisków, że nie chowa się z tą potrzebą po kątach, tylko wyraźnie ją artykułuje.
I właściwie niełatwo napisać coś nowego o Józefie Henie, który podczas siedemdziesięcioletniej bez mała kariery literackiej dorobił się rzeszy epigonów, badaczy i podgryzających nogawkę ratlerków. Dlatego rekomenduję osobiste spotkanie z tym panem, który wykorzystał bezsenne noce do narysowania szerokiej i unikatowej panoramy dwudziestowiecznej Polski.
utracjusz