JANUSZ GŁOWACKI – POLOWANIE NA MUCHY
Poczucie, że czas ucieka między palcami a życie od czasu do czasu przepływa jakieś odcinki bez naszego udziału, to są rzeczy wielce niemiłe i niepokojące, życzę takich zarówno sobie, jak i Państwu możliwie mało. Myśl taka i życzenie zrodziły mi się o późnej godzinie w środku nocy pod wpływem opowiadania Janusza Głowackiego, którego tytuł nad tekstem widnieje. Bohater, Włodek, jest bowiem człowiekiem, którego życie w dość dużej mierze toczy się bez jego udziału.
Za wybryk jakiś ze studiów wyleciał, znalazł żonę, żona powiada: wprowadźmy się do rodziców, na co Włodek odpowiada, że czemu nie, będzie łatwiej i wygodniej. Później się za tę zgodę będzie nienawidził, ale mówi się trudno. A potem spotyka kolegę i kolega ten mu powiada, chodźmy tu i tu; więc idą i spotyka tam Włodek, szczęściarz i nieborak zarazem, powabną studentkę polonistyki, studentka ta zaś powiada do niego, że mogliby się spotykać, a ten skwapliwie przyznaje, że rzeczywiście, mogliby. Więc spotykają się i ona snuje jakieś tam plany na życie nie tylko swoje ale i jego, ten więc, pozostając konsekwentnym, na kolejne jej plany przystaje bez większych zastrzeżeń. A czytelnik czyta to i z każdym akapitem zastanawia się, dokąd ich ta spirala nie-decyzji zaprowadzi? Czy pojawi się jakiś moment, w którym bohater wyciągnie rękę w geście sprzeciwu, czy też lada moment utonie, przykryty falami czarnemi?
I tak śledząc te wydarzenia, myślę o takim właśnie życiu bezwiednym. Życie nasze codzienne składa się z czynności ciągle powtarzanych, jakby zaprogramowanych, ze wstawania, jedzenia, pracy, odpoczynku i snu. Wszystkie te rzeczy robi się poniekąd machinalnie, nawet zagospodarowanie wolnego czasu podlega jakimś prądom – oglądamy te seriale, które są modne, sięgamy po bestsellery, nasz gust muzyczny to stop list przebojów. A potem nagle budzimy się po dwudziestu latach życia bezwiednego i ze zdziwieniem odkrywamy, że owszem podejmowaliśmy jakąś decyzję, gdzieś tam przed dwiema dekadami, a potem już z górki, życie bezwiedne i teraz nie wiemy, kiedy nasze dzieci stały się dorosłe i dziwimy się bardzo. Tym bardziej, że drugiego kursu na tej trasie ma już podobno nie być.
Ale wróćmy do Włodka – bo to o nim, a nie o nas opowiada Głowacki. To zaprawdę ciekawa figura, jakże odmienna od wszystkich męskich postaci jakie spotykamy we wszystkim po co sięgniemy – od popkultury, po literaturę, zarówno klasyczną jak i współczesną. To jest zwyczajny niedojda, człowiek, który nawet jeśli robi na kimś wrażenie i wykazuje się odwagą, to nie z własnej decyzji, ale przez to, że się tego od niego oczekuje. Rozpoczyna romans nie z własnych chęci, ale jakoś tak, przez decyzję drugiej strony. I cała ta postawa zdaje egzamin, dopóki siedzi nasz bohater na dupie w domu i stuka w klawisze maszyny do pisania. Ale gdy tylko wychodzi i kolejne osoby, z ponętną polonistką na czele, zaczynają ingerować w rytm jego życia (ten zaś owym ingerencjom poddaje się bez zastrzeżeń), wszystko zaczyna się powoli wykolejać. Pojawiają się problemy w pracy, pojawiają się rozdmuchane, zuchwałe ambicje, pojawiają się plany życia z młodszą kobietą, pojawia się konieczność rozwiązania dotychczasowego życia rodzinnego. To jest domek z kart i jazda na rowerze bez trzymanki – właśnie – bez trzymanki, wszystko trzyma się jeszcze siłą jakiegoś rozpędu, ale zaraz trzeba będzie chwycić za kierownicę, albo pozostanie nieprzyjemne spotkanie z podłożem.
Czy Głowacki pisząc to opowiadanie pół wieku temu, gdy rodzili się mężczyźni hardzi i zdecydowani, wieszczył pewien kryzys mężczyzn mojego pokolenia i pokoleń następnych? Chłopaków wychowanych przez kobiety, którzy swoje relacje z życiem zamykają w relacji ironii, bierności, efekciarstwa albo eskapizmu? Nie wiem czy wieszczył, i nie wiem, czy Włodek, nieborak, byłby prędzej głosem mojego pokolenia, czy też pokoleń wcześniejszych. No chyba, że coś z tym w końcu zrobił – bo to jest opowiadanie o tym, że trzeba „coś z tym w końcu zrobić” prędzej albo później. Zdaje się, że o to w byciu mężczyzną idzie, żeby „coś z tym w końcu zrobić” – czymkolwiek to coś miałoby być. A czy Włodek zrobił, czy nie zrobił, tego zdradzał nie będę, Państwo są już duzi, Państwo sobie sami przeczytają (albo film Wajdy zobaczą).
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.