Dzieje Neapolu to wielowiekowy pomnik szaleństwa, zdrady, niegodziwości, chciwości oraz im podobnych ludzkich wynalazków. Miasto wraz z otaczającym je królestwem, jako łakomy kąsek, przechodziły z rąk do rąk, a ich mieszkańcy nigdy nie mogli czuć się bezpieczni. Znakomicie to objaśnia ich gorącą naturę, dziś nieco już przytępioną przez ciężar cywilizacji. Ze względu na to odwieczne zawieszenie między tożsamościami, Neapol nie wytworzył sobie jednolitego charakteru ani na przykład, jak wskazuje autor tej specyficznej pracy, własnej szkoły malarskiej.
Biedny lud neapolitański wyzyskiwany był nie tylko przez swoich możnych, ale cierpiał również od obcych władców, którzy nieodmiennie prowadzili politykę rabunkową, transferując w swe ojczyste strony skarby królestwa. Od czasu do czasu lud burzył się więc i wzniecał kolejną rewolucję (z których najsłynniejszą sportretował Maciej Hen w swej „Solfatarze”), podczas której mścił się na możnych i panujących, a konkretnie na ich majątkach oraz organizmach.
„Historie neapolitańskie” to tom popularny, autor przytacza wprawdzie na jego końcu obfitą bibliografię, ale w toku opowieści nie zanudza czytelnika szczegółami swych zapożyczeń. Charakter pracy determinuje też język, który jest potoczysty i przystępny, a zarazem potrafi zaskoczyć wykwintną metaforą, szczególnie gdy idzie o sprawy serca tudzież organów ulokowanych cokolwiek niżej.
Spora część informacji ma charakter anegdotyczny, niekiedy wręcz plotkarski, nie stanowi więc źródła historycznej wiedzy (o ile „historyczna wiedza” w ogóle nie jest paskudnym oksymoronem). To taki Pudelek na sterydach. Trzeba być jednak Chłędowskiemu wdzięcznym, że w epoce zdecydowanie preinternetowej przekopał się przez mnogość źródeł, by powybierać dla swych czytelników co smakowitsze kąski.
Pojawiają się tu drobne niekonsekwencje i powtórzenia, a także – stanowiące być może efekt pobieżnego dostosowania książki przez jej wydawcę do powojennego języka – gramatyczne kurioza, ale te wszystkie niedoskonałości przyczyniają się jedynie do nadania dziełu Chłędowskiego indywidualnego, niepowtarzalnego klimatu, samym historiom bynajmniej nie szkodząc.
Opowieści skonstruowane są w ten sposób, że na tle burzliwych przemian historycznych oraz społecznych, jakie dotknęły miasto na przestrzeni wieków, prezentowani są wybrani, wybitni uczestnicy tych przemian, przy czym Chłędowski rysuje w większości portrety głęboko ludzkie, pełne rozmaitych i zazwyczaj sprzecznych tonów oraz odcieni. Tylko w niektórych przypadkach daje pierwszeństwo swym osobistym sympatiom, kreśląc wówczas wizerunki cokolwiek wyidealizowane.
Ale jeśli spojrzeć na „Historie” z pewnego oddalenia, wytrawnemu czytelnikowi przyjdzie może docenić nieoczywisty kontrast, jaki rysuje się podczas lektury. Tempo bowiem, w jakim przytaczane są poszczególne żywoty, a także ich niezmienny (i często nader gwałtowny) koniec, wbrew lekkiemu tonowi książki krzyczą „memento mori”.
utracjusz