Type and press Enter.

Wstęp. Lektury uzupełniające # 1

Jest całe mnóstwo książek wobec których poza chęcią przeczytania czuję też zobowiązanie. Bo to klasyka, którą za długo pomijam, bo powinnam uzupełniać wiedzę, bo to kanon humanisty, bo zbyt dużo odwołań spotykam gdzie indziej, bo skoro to jeden z moich ulubionych pisarzy to wręcz nie wypada, żebym nie znała, bo kupiłam kilka lat temu i nadal czeka, bo wszyscy twierdzą, że to znakomite, bo to Noblist(k)a, bo to Pulitzer, Booker, bo to ulubiony pisarz innego pisarza, bo widziałam coś w kinie, w teatrze i nie zrozumiałam (o zgrozo!) wszystkich odwołań, bo jest na liście w Encyklopedii Popularnej PWN (ładny powód mi się przypomniał) i mnóstwo innych w gruncie rzeczy podobnych do siebie argumentów. Tworzę sobie nieskończony ciąg zobowiązań, bo choć powstał on na bazie skończonej ilości rzeczy, to część książek, które już przeczytałam, po jakimś czasie trafia na tę listę z powrotem. Wszak ludzka pamięć jest zawodna. A poza tym, tak to jest z dziełami sztuki, powroty nie są powtórzeniami.

Więc choć naprawdę lubię czytać, od czasu do czasu nadal zdarza mi się z wypiekami na twarzy przedłużać noce aż do świtu, moje lektury to ciągłe uzupełnianie. Zamiast baraszkować w oceanie literatury wciąż nadrabiam. Moje hobby, mój obowiązek! O takich właśnie uzupełnieniach chcę tu pisać.

Będzie to siłą rzeczy dobór wysoce subiektywny, często mijający się z trendami, rzadko sięgający do nowości. A do tego zacznę od naprawdę złej książki. Za to mam chwytliwy tytuł i cytat z Kundery:

„Miałem około 35 lat, tłumaczyłem na czeski wiersze Appolinaire’a i trafiłem na niewielki manifest z  roku 1913, w którym poeta rozdawał „gówna” i „róże”. Gówno dla Dantego, Szekspira , Tołstoja, ale też dla Poego, Whitmana, Beaudelaire’a! Róża dla siebie samego, dla Picassa, dla Strawińskiego.” (Milan Kundera „Spotkanie”)

Manifest nosił tytuł Antytradycja humanistyczna. Nie żebym się z tym buntowniczym podziałem zgadzała. Wydaje mi się raczej rozczulająco zabawny. Ale samo istnienie list; złotych i czarnych, jak w uroczych anegdotach udowadnia Kundera, jest wieczne. U Appolinnaire’a dodatkowo pojawiają się w przepięknym kontraście, powstałym ze słowa z dziecięcej wyliczanki (i tu dochodzimy do kolejnego tytułu):

Gównoróża. Lektury uzupełniające #2

Autor: Joseph  Campbell. Książka: Bohater o tysiącu twarzy. Powód czytania: kanon humanisty, zbyt dużo odwołań w popkulturze.

prometheus_and_hercules

Campbell już dawno dostał różę. I to nie od byle kogo, bo od samego George’a Lucasa. Dostał też różę od twórcy akurat dla mnie równie jak Lucas ważnego, od Johna Bartha. Tymczasem jego „Bohater o tysiącu twarzy”, w moim odczuciu, zasługuje raczej na to drugie trofeum.

Campbell stara się udowodnić, że u podstawy wszelkich mitów, legend, przypowieści leżą te same struktury, wpisane w człowieka, w jego podświadomość. Niezależnie od czasu i miejsca, zawsze rzutują one na sposób w jaki człowiek opowiada sobie świat. A jako, że wszelka duchowość  jest poszukiwaniem podstawowej siły, zasady świata, nic dziwnego, że istnieje też niezwykła paralelność światowych mitologii i religii. Tak rozumiany mit wobec jednostki odgrywa rolę przewodnika i mentora. Właściwie zrozumiany może poprowadzić nas w labiryncie życia. Campbell: Problemem teologa jest utrzymanie przezroczystości symbolu, tak, aby nie przesłaniał on światła, które ma przekazać. „Albowiem wtedy tylko poznajemy naprawdę Boga – pisze św. Tomasz z Akwinu – kiedy wierzymy, że jest on ponad wszystko, co człowiek może o Nim pomyśleć” W Upniszadzie Kena ujęte to zostało w tym samym duchu: ” Znać znaczy nie znać; nie znać znaczy znać.” Błędne traktowanie nośnika znaczenia jako jego znaczenia może prowadzić nie tylko do rozlewu bezwartościowego atramentu, ale także do rozlewu cennej krwi.” Przy całej mojej niechęci do ” Bohatera” muszę przyznać,  że to bardzo udany akapit.

Skoro więc opowieści powstają z naszej podświadomości, odpowiadając na niezmienną potrzebę poszukiwania zasady świata, wszystkie są do siebie podobne. Są monomitem. Opowieścią o wędrówce i przeobrażeniu Bohatera. Wędrówkę tę Campbell dzieli na trzy główne fazy i 17 etapów: 1.Odejście: wezwanie do wyprawy, sprzeciwienie się wezwaniu, pomoc sił nadprzyrodzonych, przekroczenie pierwszego progu, brzuch wieloryba; 2. Inicjacja: droga prób, spotkanie z boginią, kobieta jako kusicielka, pojednanie z ojcem, apoteoza, ostateczna nagroda; 3. Powrót: odmowa powrotu, magiczna ucieczka, pomoc z zewnątrz, przejście przez ostatni próg, mistrz dwóch światów, wolność życia.  Oczywiście jest to schemat ogólny, większość opowieści o Bohaterze, pomija niektóre etapy, są i takie które koncentrują się tylko na jednej fazie.

Warto w tym miejscu dodać, że schemat monomitu zaczerpnął Campbell od wcześniejszych badaczy, etapy wędrówki bohatera opisał w 1909 roku psychoanalityk Otto Rank, w 1936 badania uzupełnił antropolog-amator lord Ranglan; stąd 22 etapowy archetyp bohaterski nazywany jest mitotypem Ranka-Ranglana.

I mimo tak fascynującego tematu czytałam „Bohatera” z prawdziwą nieprzyjemnością. Ogromnie przeszkadzało mi kilka rzeczy. Wywód Campbella jest chaotyczny, swobodne przeskakiwanie między mitami z pewnością świadczy o erudycji, ale czytelnik, który ma uwierzyć w rzetelność badacza, musi mieć do tego podstawy, Campbell jedną tezę popiera dwoma mitami, inną dziesięcioma, nie zważając na ich chronologię, ani rozmieszczenie geograficzne, całkowicie pozbawiając je kontekstu etnograficznego, wyciągając z worka tylko to, co pasuje mu do teorii. Czasem cytuje źródła (ale nigdy oryginały, jedynie opracowania i tłumaczenia), czasem innych, niekoniecznie rzetelnych, badaczy. W ten sposób da się udowodnić właściwie wszystko.

Pisze językiem ciężkim, zapętlonym w powtórzeniach, niepotrzebnie górnolotnym. Najprzyjemniej czyta się w tej książce cytaty z innych, najlepszym fragmentem oryginalnego wywodu jest rysunek koła monomitu (Podróży Bohatera). Daleko przekroczyła moją zdolność znoszenia nudy bez skargi, ilość zacytowanych snów pacjentów psychoanalityków.

Zbyt często w książce Campbella bohater znaczy mężczyzna (na początku, lekko zszokowana takim podejściem, podkreślałam co wyrazistsze fragmenty, po kilkunastu znudziło mi się). Gdyby jeszcze Campbell zauważał co pisze, że wyklucza z mitu, który wg niego jest ogólnoludzki (monomit bądź co bądź) połowę ludzkości, tymczasem to ograniczenie mu umyka, pisze tę książkę dla męskiego klubu, bez gospodyń domowych.  Jakby tego było mało łącząc tak ściśle (i niepotrzebnie) monomit z psychoanalizą wytwarza wrażenie jakby kobieca podświadomość była zupełnie oddzielnym tworem, jakiegoś innego mózgu, którym się w tej książce nie zajmujemy. Gdzież nam, kobietom i dziewczynom, do rojeń o wędrówce, pokonaniu samego siebie, transcendencji. I w moim odczuciu wcale nie tłumaczy Campbella czas wydania książki – 1949 rok. Trzy lata wcześniej, również w Stanach Zjednoczonych, wydana została „Chryzantema i miecz” Ruth Benedict, do dziś znakomita lektura, klasyczna dla antropologii, wolna od naukowych nonsensów. Ruth Benedict zmarła w 1949 roku nie miała okazji swojej książki poprawiać, Campbell takich poprawek na „Bohaterze” dokonywał, największych w 1968 roku – podejrzewam zresztą że to im zawdzięczamy złagodzenie antykobiecej wymowy w kilku wyraźnie dodanych akapitach.

627px-paolo_uccello_047b

Campbell często nie przeprowadza nawet porównań między mitami jeśli ich bohaterowie nie są tej samej płci, dla niego nie ma paraleli między Kronosem pożerającym swoje dzieci i Kali pożerającą swoje dzieci, gdy u postaci mitycznej płci trudno się doszukać, nasz niestrudzony badacz ją znajduje, wszak musi, bo mężczyzna i kobieta zawsze symbolizują co innego. Podkreślanie wyjątkowości (sic!) kobiecej wędrówki (przypomnijmy że etapem tej wędrówki jest mistyczne małżeństwo z boginią (nie bogiem), albo uwolnienie ukochanej (nie ukochanego)) jest też dyskusyjne. Wędrowała Inanna, Isztar, Izyda, można by się spierać kto jest bardziej archetypowym podróżującym bohaterem Jazon czy Medea, wędrowała nawet Helena –  w wielu wersjach mitu spotyka się po wojnie trojańskiej z Menelaosem dopiero w Egipcie; nie wspominając już o baśniach, gdzie jest naprawdę dużo  dziewczynek poszukujących ukrytej w symbolach tożsamości.

Celnie choć prześmiewczo streścił campbellowski schemat monomitu Kurt Vonnegut: „Bohater ma problemy, bohater rozwiązuje problemy.”

Książka Campbella nie jest książką naukową. Gdyby takiej nie udawała, gdyby była przedstawiana tylko jako to, czym jest: wyraz fascynacji autora mitologiami świata, podobieństwami w nich zawartymi, schematami, których łatwo się dopatrzeć/stworzyć i które sami tworząc opowieści powielamy (choć ze względu na hollywoodzką recepcję dzieła Campbella być może uczestniczymy w samonapędzającym się mechanizmie), czytałoby się ją dużo lepiej.

Żeby dopełnić obowiązku recenzenckiego: wydanie Nomosu jest fatalne! Papier ledwie odrobinę odbiega jakością od taniego papieru toaletowego, sposób podpisania ilustracji jest kuriozalny, brakuje solidnej redakcji naukowej. Dla mnie to ostrzeżenie przed wydawnictwem.

Obrazy, od góry:

Piero di Cosimo, Uwolnienie Andromedy, Florencja, Galeria Uffizzi

Christian Griepenkerl, Prometeusz i Herkules, Oldenburg, Augusteum

Paolo Uccello, Święty Jerzy i smok, Londyn, National Gallery

Ps. Jeszcze kilka słów o Johnie Barth’cie (o niektórych zawsze warto coś napisać :)) W „Bakunowym faktorze” nieświadomie powielił on schemat Ranka-Ranglana, co nie może dziwić skoro oparł się (całkowicie świadomie) na klasycznych podstawach powieści łotrzykowskiej. Henry Burlingeme i Ebenezer Cook potraktowani łącznie przeżywają 18 z 22 punktów podróży bohaterskiej. Później Barth, już przestudiowawszy Ranglana i Campbella, będzie nawiązywał do ich koncepcji, bawiąc się schematami mitu, wielokrotnie.

Agnieszka Ardanowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *