Type and press Enter.

Kazimierz Brandys / Listy do pani Z.

W jednej konkurencji jest Brandys arcymistrzem. Doprawdy, nie wiem, czy znam lepszego od niego ironistę. No dobrze, jest Anatol France, który też jest świetny. Jest jeszcze Mann, Thomas oczywiście, ale u niego jest to oszczędne i zawoalowane, może poza „Feliksem Krullem” i „Wybrańcem”, gdzie już sobie popuścił pasa.

A tu cały tom wypełniony jest po brzegi bon motami; Brandys jest tak boleśnie błyskotliwy, że samemu natychmiast odechciewa się choćby spojrzeć na pióro. Ma jednocześnie tak trzeźwy umysł i silne poczucie indywidualności, że, zdawałoby się, absolutnie nie jest w stanie ulec żadnemu z popularnych zbiorowych złudzeń.

I tu właśnie zaczyna się największa zagadka tego człowieka, bo przecież jednemu zbiorowemu złudzeniu jednak uległ, budując komunistyczne królestwo powszechnej szczęśliwości. Jedynie w zakresie polityki jest zatem umysł Brandysa spowity mgłą, która jednak w okresie pisania „Listów” zaczynała już się rozwiewać.

Ton późniejszych listów staje się bowiem cięższy, w Brandysie budzą się wątpliwości. Człowiek myślący to w końcu człowiek nieustannie wątpiący. Widać już zapowiedź późniejszego przejścia na stronę światła, nawet jeśli o ówczesnym autorze jego starszy brat, wedle relacji Józefa Hena, mówił jeszcze „Kazik jest świnia”. W środku tego Kazika trwała już kotłowanina myśli.

Same „Listy” charakteryzują się zaś fascynującą różnorodnością. Tutaj dostrzeżemy pokrewieństwo z Čapkiem, tutaj z Seneką, a tu z Lemem. Między pierwszorzędne paradoksy zaplącze się też recenzja westernu „W samo południe”. Pojawi się i niespodziewana anegdota, której morał nie zawsze jest oczywisty, a niekiedy, cóż za perfidia, w ogóle go nie ma. Wszystko może być punktem wyjścia do rozważań, ale rozważania nie zawsze muszą mieć punkt dojścia. Przecież człowiek także nieuchronnie się kończy, ale nigdy nie jest skończony.

Brandys ma bardzo krytyczny stosunek do rzeczywistości, w szczególności do własnego narodu, co może jest dziś w niektórych kręgach modne, ale kiedyś chyba mniej, szczególnie na miejscu, a Brandys wyemigrował na dobre dopiero w 1981, zresztą i tak długo wytrzymał, a przecież to dla niego jedynie pretekst, by po delficku zachęcać bliźnich do samopoznania, głównie jednostkowego, lecz zbiorowego trochę też, tylko co słabsi patrioci mogą nie zdzierżyć tej chłosty, na przykład gdy ten bezczelny Kazio opisuje, jak polskim turystom na campingu pod Neapolem zepsuły się kiełbasy, jak to, kiełbasy, wszystko, tylko nie kiełbasy, tyle że jego głos pozostaje głosem wołającego na pustyni, a może i w puszczy, lecz jakie to wszystko jest ożywcze.

Oczywiście nie mogło w tej mozaice zabraknąć analizy sytuacji człowieka nowoczesnego, który nie jest już zdolny powrócić do błogiego stanu naiwności. Na zewnątrz są piękne kobiety i piękne samochody, strzelaniny i proszone obiady, wyścigi konne i polityka; ale to wewnątrz kryją się największe tajemnice, toteż zwraca się Brandys ku swojemu wnętrzu, by znaleźć źródło tych wszystkich decyzji, zaskoczeń, olśnień i by ostatecznie stać się lepszym człowiekiem, a przynajmniej nie zaniechać prób stania się nim. A wiemy doskonale, jak silna bywa pokusa zaniechania.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *