Type and press Enter.

Zen i pan Dieboł / SUZUKI

Zen to szkoła buddyzmu, która powstała w Chinach, a następnie rozwijała się w Japonii oraz Korei. „Zatopienie się w medytacji” – tyle oznacza sanskryckie słowo Dhyāna, przeniesione później do języka japońskiego właśnie jako zen. Wprowadzenie do buddyzmu  zen Daisetz Teitaro Suzukiego to książka dla mnie wyjątkowa. Pierwszy raz przypadkowo zetknąłem się z nią na drugim roku studiów, kiedy znudziła mnie nieumiejętnie na polonistyce wykładana filozofia europejska.

Zen bazuje na paradoksie. Jest, kiedy o nim nie myślisz, i nie ma go wtedy, kiedy się pojawia. Jak w tej słynnej Grze. Jej jedyną  zasadą jest to, że jeśli pomyślisz o Grze, przegrywasz. Każdy, kto wie o Grze, bierze w niej udział. Gry nie da się wygrać.

Kiedy myślę o zen, przypominam sobie najpierw słowa Suzukiego, który mówił, że „zen to nieustanne zapatrzenie się w wieczność” i jeszcze to, że „zen zaczyna się i kończy na osobiście zdobytym doświadczeniu”. A potem przypominam sobie postać niejakiego  Diebła, faceta z mojej miejscowości. Mieszkał nieopodal sklepu, obok leniwie wiła się rzeka, a on miał oko na rozdroże – jedną drogą jedzie się do centrum, drugą na cmentarz. Przed starą drewnianą swoją chałupą miał starą drewnianą swoją ławkę. I siedział na niej,  wysiadywał na niej, siedział dzień w dzień i kiedy bym tamtędy nie szedł – zajmował te ławkę, jakby przyspawany. I głowy nie podnosił, mówili. Karetka jechała czy orszak żałobników na cmentarz szedł albo ksiądz z pana jezusowym ciałem w skromnym naczyniu nazwanym z łacińskiego pyksis, co tłumaczy się jako puszka, zasuwał – nic to na Diebła. Chłop siedział i patrzył przed siebie, jakby widział niewidzialne. Jego sąsiadka, stara Adelka, czasami siadała z nim na tej drewnianej ławeczce, patrzyła w to samo miejsce i potem rozpowiadała, że łojći tam nic nie ma, chopocku! A mówiła to w sklepie, a wiadomo, że co w sklepie powiedziane, rozchodzi się szybciej niż kiła na francuskim dworze, stąd to wiem.

I sobie, czytając Suzukiego, myślę: no jak ja mogę myśleć, że ten chłop, co całe życie przesiedział był na tej ławce, mniej albo więcej był szczęśliwy, niż ja, co jednak inne znajduję rozrywki i strapienia? Albo ten mój przyjaciel, co nie do końca jeszcze z życiem  ułożony, miewa czasami dni gorsze? Albo ten drugi, który wygrał w życie, który w życiu rąk pracą nie zbrudził, a ma wszystko? Komu lepiej sprawiedliwością wieczną policzą?

Każdy troskę ma na swoją miarę uszytą. I każdy szczęścia ma tyle, ile ma. To jest zen, który wypowiada prawdę tak oczywistą, że aż śmieszną.

Wiecie jak umarł Dieboł? Na tej ławce, tak wpatrzony w to niewidzialne coś, co tylko on widział.

Marcin

Skomentuj Bartosz Ilski Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

One comment

  1. Polecam książkę „Zen na wojnie” Briana Victorii 😉.