Nie masz lepszej definicji literatury nad jeden wers wyrwany z Panamiłoszowego Sprawozdania: “Bratersko wspieramy się wzajemnie, zapominając uraz, tłumacząc jedni drugich na inne języki, zaiste, członkowie wędrującej załogi”, w innym miejscu, w Świadectwie poezji, noblista wciąga w skład tej załogi każdego, kto pisze, bez względu na to, czy jego słowa przeczyta sto osób, czy też nie przeczyta ich nikt, bo wylądują w szufladzie albo w piecu.
Literatura jest w tym ujęciu pewnym obszarem człowieczego trudu, w którym wielu uczestniczy, nie wszyscy są jednak widoczni. Na jednego udanego pisarza masz dwudziestu zapomnianych, zaś każdy poeta o którym słyszałaś/eś, ma za sobą przynajmniej setkę nieszczęśników, których wyprzedził. Ale wszystko to jest potrzebne, wszystkie słowo musi krążyć, jako płyny krążą w ciele i ciało dzięki nim żyje. Wszyscy gadają o tętnicach, żyłach, arteriach i tak dalej, ale przecież każda najdrobniejsza komórka musi mieć swoje nitki, które ją ożywią, każdy narząd, nawet mały, musi być ukrwiony. To są ważne sprawy.
W swojej Literaturze faszystowskiej w obu Amerykach Roberto Bolaño robi Literaturę. Sięga do jej właściwej natury i pokazuje ją jednocześnie od środka i z zewnątrz — nie jako ostatni etap twórczej pracy, jaki widzimy w postaci wydanych książek, bo to tylko wierzchołek góry lodowej, pod spodem są życia tych, którzy piszą, ich historie, sukcesy i klęski — treść właściwa.
Oczywiście prawdę najtrafniej opowiada się wtedy, kiedy się zmyśla, toteż Bolaño na potrzeby swojej książki stworzył i od zera wykreował całe fikcyjne środowisko literackie obu Ameryk (z naciskiem na Amerykę Południową), zaludnił je kilkudziesięcioma przeplatającymi się złożonymi opowieściami o twórcach w taki albo inny sposób i z takim albo innym powodzeniem uprawiających słowo. Tytułowy faszyzm odbija się w tych fikcyjnych życiach w różnym stopniu, zazwyczaj marginalnie, jedynie od czasu do czasu przenikając do poglądów samych autorów, nie gra jednak jakiejś znaczącej roli w całej opowieści, a gdy już gra wpisuje się w groteskowe nieraz wykrzywienie losów bohaterów.
Pierwsze skrzypce grają bowiem sami autorzy — Bolaño dołożył starań, żeby byli oni kuriozalni, ale w sposób nie stawiający w wątpliwość ich rzekomej prawdziwości. Jest pisarka, która, jako niemowlę, miała szczęście zapozować do zdjęcia z pewnym austriackim akwarelistą, potem to zdjęcie trzymała w salonie na wyróżnionym miejscu, zajmując się w międzyczasie pisaniem potwornie nudnych książek. Inny twórca pisze absurdalne serie postapo i science fiction, jeden z bohaterów serii jego powieści ma psa towarzysza, z kolei pies to: “zmutowany owczarek niemiecki, włóczęga obdarzony telepatyczną mocą i faszystowskimi skłonnościami”. Krótkie opisy fabuł kolejnych książek bawią setnie.
Ale są tu też postaci z mniej udaną karierą literacką. Jest opowieść o notorycznie wpadającym za kratki przestępcy, który nie z powodu ideologii ale raczej konieczności utrzymania się na powierzchni za kratkami, obraca się w kręgach pewnego aryjskiego bractwa. Wydaje w jego ramach czterostronicowe gazetki krążące między więźniami. “Na jego dzieło, rozproszone po czasopismach, składa się ponad pięćdziesiąt krótkich opowiadań i wiersz liczący siedemdziesiąt wersów, poświęcony łasicy.” Jest historia dwu argentyńskich braci zaangażowanych w ruch kibolski, oraz powiązaną z nim przestępczą działalność. Jeden z nich pisze poezję, tomiki powiela na klubowym kserze i w liczbie kilkudziesięciu egzemplarzy rozdaje innym kibicom przed meczami. Trzeba przyznać, że jest to jakiś pomysł na rozwiązanie wydawniczych bolączek!
I właśnie w tych momentach pisania o pisaniu nieudanym jest mi Bolaño najbliższy. Wielu z nas miało przecież w pewnym momencie jakieś twórcze aspiracje na tym albo innym polu: czy to pisanie czy malowanie, muzyka czy fotografia. Ile osób dociera na szczyt, a ile odpada po jednej-dwu próbach? Jeśli wczytamy się w życiorysy postaci z książki Chilijczyka, odkryjemy, że przecież być może dobrze to wszystko znamy. To rozczarowanie i bezsilność. Gdyby pisać nasze życiorysy, być może brzmiałyby podobnie. Ale są w tym także dobre rzeczy!
Bolaño interesuje się tworzeniem jako takim. Głodem, który napędza tych, którzy piszą. Pragnieniem jakiejś satysfakcji, spełnienia, czasem także wielkości — zestawianym z realiami rozczarowującego (zazwyczaj) odbioru. Ale mimo to przychodzą wciąż kolejni i opowiadają, nie zważając na to, że czasami nikt nie słucha. Opowieści są po to, żeby były opowiadane i opowiadać je trzeba. A z opowiadaniem jest jak ze śpiewaniem — każdy może, trochę lepiej i trochę gorzej. Wyżej dupy nie podskoczysz, no nie? Ale chyba nie trzeba skakać wyżej. Żeby literatura była, potrzeba tych nieudanych historii, Słowo musi krążyć.
Mocno polecam. Literatura o literaturze. Bardzo z zewnątrz, bardzo samoświadomie, bardzo dobrze.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy