Type and press Enter.

Człowiek bez człowieka / Jacek Dukaj – Starość aksolotla

Przywołanym wczoraj cytatem przypomniała nam Morgana, że „zawsze się wydaje, że w innym miejscu będzie lepiej”. Wiadomo, najbardziej pragnie się tego, czego się nie ma, a to, co się już ma, albo raczej miało, najlepiej poznaje się przez chwilowy brak, a jeśli już chce się to poznać dogłębnie, to przez zupełną utratę tego czegoś. Coś za coś. Poznanie za brak, stara dobra matematyka mienia i bycia. Próby sondowania, badania, poznania: oto, czym jest literatura, tym zaś, co chce ta siostra nasza starsza poznać najbardziej jest, rzecz prosta, człowiek. Biegną więc koleni bohaterowie przez kolejne książki, pisane i wydawane przez kolejne lata, dekady i wieki, i wciąż gdybają – kim właściwie są i dokąd tak w zasadzie biegną? Czasem znajdują jakieś odpowiedzi, więc i czytelnik, co to razem z nimi szuka, znajduje wraz: jakieś ukojenie, albo jakiś niepokój. To i to jest dobre. Starość Aksolotla Jacka Dukaja wychodzi w tym świetle z całkiem ciekawym założeniem, najlepiej poznaje się przez brak, dlaczegóż więc nie zabrać człowiekowi bycia człowiekiem? Dlaczegóżby nie?

Kilka lat temu zrobiła Starość aksolotla niemało szumu. Wydana w 2015 jedynie w formie elektronicznej, w naszpikowanym przypisami i odnośnikami ebooku, którego lektura miała w założeniu przenieść e-czytanie na całkiem nowy poziom, już samymi założeniami zyskała sobie spory rozgłos. W praktyce nie była jednak aż taką rewolucją i ani ja ani mój czytnik nie weszliśmy na wyższy poziom świadomości, zostaliśmy przy tym, co było. No ale nie ma co za dużo marudzić, bo nowy Dukaj, to nowy Dukaj, czytałem więc skwapliwie i byłem zadowolony. Czekając na swoje papierowe wydanie, zdążył się Aksolotl  rzeczywiście zestarzeć, minęły bowiem nieco ponad cztery lata. Ze swojej innowacyjnej elektronicznej formy, tytuł przeniósł na papier morze przypisów, mnóstwo ilustracji a nawet kody, które można sobie zeskanować i dostać się tą drogą na stronę, która umożliwi wydrukowanie dwu figurek na drukarce 3D, jeśli ktoś rzecz jasna podobnym ustrojstwem dysponuje. Po otwarciu okazuje się, że na treścią właściwą książka zagospodarowuje jedynie prawe, nieparzyste strony, na pozostałych upychając wszystkie dodatkowe treści przeniesione z wersji elektronicznej.

Tyle o technikaliach, pora na kilka słów o Duchu śpiącym w tej skorupie. Całą książkę rozpoczyna scena końca świata, można powiedzieć, że Dukaj wziął sobie do serca słynną hitchcockowską zasadę budowania opowieści. Koniec świata jest nagły i doskonale zwyczajny – bohaterowie siedzą w pracy, wyrabiają sobie nadgodziny, gdy nagle wszystkie media, krajowe i światowe definitywnie oznajmiają czarno na białym: KONIEC! I chciałoby się zobaczyć jakiś happy end (choć to sam początek), ale żadnego happy endu nie ma – w ciągu doby cała ziemska biologia zostaje spalona jakimś niewyjaśnionym rozbłyskiem z kosmosu. Przeżywa jedynie garstka, która w szaleńczym pędzie zdążyła przepisać swój umysł w nową, cyfrową formę, tak oto mija wieczór i poranek: dzień pierwszy.

Książka Dukaja dziwnie pasuje do mojej ostatniej lektury, Śmierci pszczelarza  Gustafssona. Tam, z wolna umierający bohater bada i poznaje swoje ciało, powoli je tracąc, szuka w nim jakiegoś „ja”, prześwietla dogłębnie wielkim bólem. Ale póki jest w ciele, póty może je poznać, może się dowiedzieć wszystkiego, czego szuka. Z kolei bohater Aksolotla traci swoje ciało już po dziewięciu stronach. Pozostaje samo „ja”, wgrywane na kolejne serwery i maszyny, kopiowane, przesyłane, podawane dalej. Nie ma ciała, ale są pytania – czy takie przepisane cyfrowo „ja” to nadal „ja”, a może już ktoś inny? Czy jest się jeszcze człowiekiem? A poza tym – co decyduje o byciu człowiekiem? Duch, czy ciało? Ciało, ojczyzno moja!, mówi podpis pod jedną z ilustracji. Jestem moim ciałem, mówi umierający pszczelarz. Poznawanie przez utratę – stopniową, albo nagłą – które prawdziwsze, nie mam pojęcia.

Czasu na głowienie się jest wiele, świat jest wielki i pusty, można więc robić w nim, czego tylko dusza zapragnie, o ile założymy, że świadomość przepisana w cyfrę, ma jeszcze w ogóle coś takiego jak dusza. Ludzkość ocalała pod postacią informacji zamieszkującej kolejne stalowe cielska ma jednak pełne ręce roboty – mamy w końcu XXI wiek, jest więc genetyka, wraz z odpowiednią wiedzą i narzędziami, jeśli więc wszystko tylko dobrze się ułoży, już niebawem będzie sobie ziemię czynił poddaną nowy człowiek, nowy Adam, człowiek 2.0. Tak jakby zagłada wszystkiego życia była tylko chwilowym potknięciem, tak, że życie należy odbudować, Show must go on!, strzałka osi czasu musi biec w prawo, rozwój nie może się zatrzymywać, to jedno z podstawowych praw intuicyjnie wyczuwane przez człowieka. Ale dlaczego, skąd ta obsesja na punkcie rozwoju, przecież człowiek nie wziął jej z natury, raczej zaraził się nią, gdy tylko zaczął siać i zbierać.

Zniszczony świat u Dukaja, wraz z garstką ocalałych, przypomina przyszkolny plac zabaw na przerwie, na której zabrakło dyżurującego nauczyciela. Dzieciaki dzielą się na frakcje i przez czas jakiś przekonują te drugie, że to właśnie one mają rację i najlepszy pomysł na zabawę to właśnie ich pomysł i że będą się bawić właśnie tak, albo wcale. No i tutaj podobnie – wszyscy mają wspaniały pomysł na nowy świat i na nowe, rządzące nim życie. Każdy chce być jak Stwórca przechadzający się po Edenie przy wtórze zachwytów swych stworzeń, jakże wdzięcznych za bycie stworzonymi! A poza tym zasoby, o zasoby człowiek szarpał będzie się zawsze, nawet, gdy nie będzie już człowiekiem. Wybuchają więc kolejne post-ludzkie wojny, a wojna nie zmienia się nigdy, słońca wschodzą i zachodzą tyle razy, że zliczyć się tego nie da.

Dukaj lubi poszerzyć spojrzenie do nieco większych skali, mijają więc kolejne lata, a nawet setki lat. I bohater przetrawił już w swoim mechanicznym i elektronicznym odpowiedniku mózgu wiele, bardzo wiele pytań. Gdybał już, co zrobić z Ziemią po zagładzie, gdybał jak wychowywać nowych ludzi, gdybał o swoim miejscu w tym nowym społeczeństwie: na pół metalowym, na pół cielesnym. Wiele z tych kwestii rozwiązał, przy wielu poległ i musiał próbować na nowo. „Ja” zgubionego gdzieś w transferze między ciałem a maszyną, gdzieś tam, hen dawno temu, na pierwszych dziewięciu stronach – tego już nie znalazł. Ale gdyby się nie przeniósł, gdyby mógł żyć dalej jako dwuręki i dwunogi ssak naczelny – czy wówczas by znalazł? Czy my znajdujemy? Ale my z tą niepewnością przetrwać musimy zaledwie kilkadziesiąt lar – co jednak, jeśli liczba ta szła w setki i tysiące? Mam w głowie Turnaua i jego trudną do zniesienia „konieczność istnienia”; mam też przed oczami Augustyna i jego „niespokojne jest serce moje dopóki…”. I wszystkie inne pytania i odpowiedzi, którymi stu innych autorów i tysiące innych tytułów żonglują, obiecując czytającemu Bóg wie co.

Parę zdań na koniec. Starość nie jest z pewnością najlepszą książką Jacka Dukaja, ma się (ja mam) przejmujące wrażenie, że jest zbyt krótka, zbyt surowa, zbyt skrótowa. Autor jest tutaj niemal bardziej futurologiem, niż pisarzem. Ale koniec końców to jest Dukaj, więc nawet jak jest nie w formie (a tutaj jednak trochę jest) to jest ponadprzeciętnie dobry, chociażby przez wzgląd na poruszane tematy – zagłada, „ja”, nowy, lepszy świat i odpowiedzialność spoczywająca na tych, co trzymają go w ręku.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

 

(fragment grafiki wykorzystany w tle pochodzi z okładki książki, źródło: strona wydawcy)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *