Miałem w dzieciństwie taki okres, w którym nic nie fascynowało mnie bardziej niż kino katastroficzne. Na pierwszy ogień poszły wszystkie klasyczne filmy o trzęsieniach ziemi, powodziach, pożarach i sztormach na morzu, oglądane we wszystkie możliwe święta w telewizji (z jakichś przyczyn uznawano, że oglądanie ludzkiego nieszczęścia smakuje najlepiej przy świątecznym stole); potem zaś nastąpił prawdziwy renesans – nakarmione efektami specjalnymi kino lat dziewięćdziesiątych, absolutnie zawładnęło moją dziecięcą wyobraźnią. Wszystkie te Twistery, Pojutrza i insze Gniewy natury – oglądałem z rumieńcami na twarzy, a potem w setkach zabaw odtwarzałem bycie łowcą burz, albo dzielnym kapitanem na tych zapomnianych przez Boga, szarpanych sztormami statkach.
We wszystkich tych filmach natura wzbierała jak wielka rzeka, wylewała i zatapiała zaskoczoną ludzkość, która, zmuszona do pospiesznego rachunku sumienia, biła się w piersi, wyznawała winy, przeżywała kryzys i z nadzieją mogła patrzeć w nadchodzącą przyszłość. Wszyscy mówili wtedy o dziurze ozonowej o ociepleniu klimatu i o tym, że jest słabo, ale w nowy, świetlany XXI wiek patrzyliśmy przecież z nadzieją, a nawet z pewnością, że nowa epoka rozumu i ekologii, będzie czasem, w którym rozwiążemy wszystkie te problemy, a na dokładkę skolonizujemy Marsa, wynajdziemy lekarstwo na raka i będziemy żyli długo i szczęśliwie, a jak Bóg da, to nawet wiecznie.
Minęło nieco ponad dwadzieścia lat, świetlisty wiek XXI trwa już dwie dekady, a wszystkie problemy, które miał rozwiązać, dźwięczą jeszcze głośniej. I choć nasze życie nie przypomina jeszcze scenariuszy filmów katastroficznych, to chyba nikt już dziś nie zaprzecza, że klimat ulega zmianie no i kto wie, być może za kolejnych dwadzieścia lat będę miał wątpliwą przyjemność dosłownego powrotu do dziecięcych fantazyj. Tak czy inaczej temat ekologii jest dziś ważny, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że większość sporów na tym gruncie rozgrywanych (przynajmniej w naszej, małej skali) ma na celu nie tyle wprowadzenie dobrych zmian, co zwyczajne mienie racji i utwierdzenie konfliktu na linii my – oni. Potrzeba więc dobrych tematów do gadania i przede wszystkim tego gadania właśnie, budowania jakiejś dobrej, wspólnej postawy.
Naturalnym polem dla przemycania podobnych treści, komentowania rzeczywistości i prowokowania fermentu intelektualnego jest kultura i pole to, właśnie w kontekście ekologicznym wykorzystać postanowił Cezary Zbierzchowski, zabierając głos w swoich Chłopach 2050, wizji przyszłości, w której pierwsze skrzypce grają właśnie rozpędzone zmiany klimatyczne, wizji, jak łatwo się domyśleć, ponurej. Dosyć intuicyjną jest obawa, że autor zwyczajnie rzucił się na wyjątkowo nośny temat w poszukiwaniu rozgłosu – Chłopi bronią się jednak licznymi, także pozaekologicznymi walorami.
Na pierwszym planie świeci bardzo ciekawa konstrukcja tej dystopii. Przede wszystkim napędzają ją problemy, z którymi mamy do czynienia już dzisiaj, więc ponura wizja przyszłości, w której susze, upały i gwałtowne zjawiska pogodowe wchodzą z buciorami w nasze życia, niejednokrotnie je burząc, wcale nie wygląda na fantazyjne gdybanie – to jest raczej trzeźwe prognozowanie. I ta ponura przyszłość dzieje się właśnie tutaj, na starej, dobrej polskiej wsi, którą autor portretuje niemalże z czułością. Atmosfera wiejskich sklepików, chłopskie zacietrzewienie (które obok łowickich wzorów i wódki, wchodzi tutaj w poczet naszych dóbr narodowych), taki mikroświat, w którym wszyscy znają wszystkich i wszyscy o wszystkich wyrobione zdanie mają. No i oczywiście czarny charakter – lokalny przedsiębiorca, traktujący warcholstwo jako sprawę honoru. To zderzenie przyszłości, swojskości i nieco niepokojącego realizmu, wychodzi tutaj naprawdę dobrze. Wizji przyszłości było już tyle i powtarzały się z takim uporem, że ten miszmasz, który serwuje nam tutaj Zbierzchowski, witać powinniśmy z otwartymi ramionami.
Świetnym okazuje się też to, że rzecz wcale nie skupia się w pełni na ekologii, ta stanowi zaledwie tło, czarne, burzowe chmury przetaczające się od czasu do czasu nad głowami bohaterów, ci mają bowiem swoje, mniejsze i większe sprawy, swoje życia osobiste, swoją społeczność, o którą dbać próbują. Główny bohater, Antek, próbuje otrząsnąć się po tragicznej śmierci żony, powoli, z rozdziału na rozdział, wychodzi na zewnątrz, do ludzi, a jego działania społeczne i ekologiczne są raczej próbą znalezienia nowego miejsca, wyleczenia się z traumy, wyjścia z czerni, dzieją się jakby mimochodem. Również przybierające coraz poważniejszą formę zatargi z lokalnym deweloperem, są raczej komentarzem naszej polskiej natury, naszych wad i przywar, ale też owego pięknego, cudownego chłopskiego uporu. Autor odkrywa tu przed nami starą jak świat prawdę, że najlepiej zmieniać świat, zmieniając siebie samych i dobrze działając dla ludzi wokół – nie ma tu bowiem ani słowa o globalnej walce ze zmianami klimatu, wszystko dzieje się tutaj, w skali, na którą bohaterowie, zwykli ludzie, mają wpływ.
Chłopi 2050 są na chwilę obecną dostępni jedynie jako słuchowisko w cyklu Storytel Original, trzeba zatem kilka słów o stronie technicznej napisać. Wydawca miał, trzeba przyznać, rozmach, bo nazwiska takie jak Marcin Dorociński, Miłogost Reczek, Marian Dziędziel, czy Miriam Aleksandrowicz robią wrażenie, zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę, że pełna lista występujących zawiera ponad trzydzieści pozycji i kojarzę niemal każdego z obecnych. Do wszystkiego dochodzi aranżacja muzyczna i dźwiękowa. Wszystko stoi tutaj na naprawdę wysokim poziomie, fani audiobooków będą zachwyceni. A jeśli ktoś fanem takowych nie jest, to dość łatwo stać się nim, od podobnych przedsięwzięć, może.
Książka balansuje między kilkoma światami – jest tu ten czarny dramat, jest pełna sielanki opowieść o sąsiedzkiej solidarności, jest to czarne, sypiące gradem niebo, dostajemy też mnóstwo humoru. I jeśli miałbym się czegoś czepiać to właśnie lekkiego niedopasowania, tak jakby Chłopi nie mogli się do końca zdecydować czym chcą być. Z jednej strony wynika to z hybrydowego połączenia różnych stylistyk (dystopia na polskiej wsi, sam bym tego nie wymyślił) i pewnie niczego bym się nie czepiał, ale mam wrażenie pewnego pośpiechu z jakim poszczególne członki były ze sobą zszywane. To wszystko, wraz z rozmachem realizacji sprawia, że ci nowi Chłopi są dla mnie bardziej wydarzeniem społeczno-popkulturowym niż literackim. Czy to wada? Niekoniecznie, zwłaszcza, że całość jest bardzo dobra i dosłuchując ją do końca, nie pamiętałem już tych obaw związanych z rzucaniem się na ekologiczny temat, które towarzyszyły mi na początku.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.