Type and press Enter.

Gdy żywioł wszelki rozbrzmiewa niestrojnie / Benvenuta Celliniego żywot własny

A gdyby ktoś umożliwił Wam bezpośredni wgląd w renesans, a dokładnie w bajkowe czasy cinquecenta? Naprawdę bajkowe, bo wszystko było wtedy większe niż w naszej skarlałej rzeczywistości – większa sztuka, większe osobowości, większe namiętności, większe zbrodnie. Tymczasem pamiętnik Benvenuta Celliniego, czołowego rzeźbiarza i złotnika epoki, to koncentrat cinquecenta, zaś jego autor to wcielenie tego boskiego stulecia.

Cellini przyjaźni się z papieżem Klemensem VII, jest więziony przez papieża Pawła III, wkrada się w i szybko traci łaski francuskiego króla Franciszka I oraz kolejnych władców swej rodzinnej Florencji, wymienia uprzejmości z Michałem Aniołem Buonarrotim, jest wielbiony i nienawidzony, doznaje religijnych objawień, wywołuje diabły w Koloseum, wreszcie co najmniej dwukrotnie dokonuje zabójstwa.

W jakichkolwiek jednak wydarzeniach by nie uczestniczył i w jakim towarzystwie się nie obracał, to jego osoba, tak wyrazista, jest głównym magnesem tej książki. Trzeba od razu powiedzieć, że Cellini nie ma zadatków na buddystę. Trudno nie polubić tego gwałtownika, choć jego czyny w myśl dzisiejszych norm szybko pozbawiłyby go wolności na zawsze, a i pięćset lat temu niemal uwolniły go od życia. Wielki artysta i nie mniejszy awanturnik bez poczucia konfliktu łączy swe łotrostwa z wiarą, choć jej żarliwość jest zależna od okoliczności i zawsze wzmaga się, gdy te stają się niesprzyjające.

Niespokojny ten duch, wbrew doświadczeniu, nigdy nie zdołał dać wiary powiedzeniu, że lepsze jest wrogiem dobrego. Niejednokrotnie natomiast, i często boleśnie, przekonał się, iż łaska pańska na pstrym koniu jeździ. To jednak człowiek czynu, nie myśli; jedyna zaduma, do jakiej jest zdolny, to zaduma nad nikczemnością innych, na którą skarga wybrzmiewa tu z regularnością godną zegarmistrza, nie złotnika.

Bardzo intrygujacy jest stosunek Celliniego do płci pięknej. Kobiety to u niego tylko Madonny albo (znacznie częściej) dziwki; nie zna artysta stanów pośrednich. Natomiast swoje skłonności homoseksualne tłumi i ukrywa autor nie dość przemyślnie, co wobec zakłamanej ówczesnej obyczajowości przyczynia mu nie mniej kłopotów niż akty przemocy, jakich się regularnie dopuszcza.

Z racji prostego języka opowieści wchodziłem w nią z niejakim oporem, który jednak zniknął, gdy pojąłem prawdę tej historii. A sprowadza się ona do tego, że gwałtowna, galopująca, pełna powtórzeń i nieścisłości narracja jest jej integralną, nieusuwalną częścią i kolejnym poziomem, który staje się lustrem osobowości autora. Żywy tok opowieści stopniowo i nieubłaganie wciąga czytelnika w bagno, jakim jest życie wewnętrzne Celliniego.

„Żywot własny” to fascynująca i przenosząca w inną rzeczywistość opowieść, to właściwie archetypiczna powieść łotrzykowska, tyle że oparta na prawdziwym życiu. Co nie znaczy oczywiście, że nie została perfidnie nazmyślana i podkolorowana, tak by wybielić egotycznego autora, a oczernić wszystkich, którzy ośmielili się mu sprzeciwić, szczególnie na bezkompromisowym polu sztuki.

To także historia ciągłych wzlotów i upadków, przechodzenia od stanu wielkiej łaski do skrajnej niełaski, przede wszystkim, jeśli ufać sprawozdaniu Benvenuta, za sprawą obmowy nieprzyjaciół, choć nie mniej winnymi były chyba jego buta i bezczelność. To w końcu niezwykłe i cenne świadectwo obyczajowości cinquecenta, dokumentujące absolutne zepsucie władzy, poczucie bezkarności możnych, a jednocześnie bogaty mecenat i płynące gęsto artystyczne soki epoki.

I tylko szkoda, że ostatnie dziesięć lat życia Celliniego nie znalazło już podobnego świadectwa. Mierzenie się z własną starością jest bowiem jednym z największych wyzwań stających przed człowiekiem, a florencki artysta z pewnością nie złożył broni nawet przed tak potężnym przeciwnikiem. Zapis tej walki byłby na wagę, nomen omen, złota.

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *