Już na pierwszych stronach swojej nowej książki Michał Gołębiowski utożsamia poezję z duchowością. Sięga do słów Ewangelii, w których nader często słyszymy polecenia „przyjrzyjcie się”, „trwajcie”, „czuwajcie” – postawa trwania w wierze, ta modlitewna kontemplacja, wszystkie uniesienia, zachwyty i ekstazy, które później przez wieki przeżywać będą zastępy świętych, znajdują odbicie w tym, czego w swojej twórczości doświadczają także poeci, szczególnie wyczuleni na wpatrywanie się w piękno i mówienie o nim prawdy. Tę wartość duchową znajduje autor nie tylko w twórczości związanej z religią, ale także w tej od wiary odchodzącej, a nawet sprzecznej z nią. Poezja, jako jeden z nielicznych momentów, w których człowiek dotyka prawdy i mówi o niej (albo przynajmniej mówić próbuje), rzeczywiście jest naturalnym przejawem duchowości, pozwalającym mówić o teologii poetyckiej, co staje się punktem wyjścia dla Bezkresu poranka.
Książka jest zbiorem krótkich esejów, zebranych w kilka grup tematycznych, których łączącym elementem jest przyglądanie się twórczości kolejnych poetów, znajdowanie w ich tekstach wspólnych mianowników z postaciami świętych i z Biblią. Jeden z działów poświęcony jest życiu i twórczości Alfreda Tennysona, jego wchodzącej w głęboką duchowość reakcji na życiowe tragedie. W innym miejscu przygląda się Gołębiowski zbuntowanym twórcom Młodej Polski, by w ich sprzeciwie, krzyku i dekadencji odnaleźć te same głody i pragnienia, o których mówił Augustyn, mówiąc o swoim niespokojnym sercu. Inny dział znajduje porównania ekstazy miłosnej i ekstazy duchowej, jeszcze inny przygląda się twórczości amerykańskich muzyków rockowych z Jimem Morrisonem na czele.
I wszędzie tutaj znajdujemy to niespokojne serce Augustyna tętniące w bólu, ekstazie, pragnieniu albo momentach nagłych olśnień, przebijające się na wierzch w tym, że poeta, gdy tworzy, nie może nie mówić prawdy.
Nawet gdy kłamie, bo kłamie się w poezji po to przecież, by jakąś okrężną drogą, niby mimochodem powiedzieć o prawdzie albo jej braku. Tak samo piękno: brzydota jest w poezji raczej po to, by opowiadać o braku piękna, o jego głodzie i pragnieniu (a zatem pośrednio o pięknie), niż o sobie samej. Twórczość poetycka, będąca bardzo często owocem wewnętrznych naprężeń, często dobitnie mówi o jakiejś wielkiej tęsknocie, o jakimś wielkim braku, mówi więc i o tym, czego brakuje, nawet jeśli o tym milczy.
Można patrzeć na to tak: w dzisiejszych czasach (a zatem: „kiedyś, to było!”), mocno zapatrzonych w ciało, kiedy priorytetem i podstawą wolności jest skupienie się potrzebach i komforcie ja, w tej złotej erze hedonizmu, w której żyjemy, ciężko o optymizm gdy mowa o życiu duchowym. Życie to znajduje sobie zresztą mnóstwo ekwiwalentów, mających nas przekonywać o głębi naszego wnętrza, zakładając oczywiście, że komuś na pielęgnacji takowego zależy. Taka interpretacja współczesności, połączona z jej negacją i odrzuceniem, jest bardzo kusząca, dziwnie łatwa i oczywista. Ale Gołębiowski daleki jest od podobnych wniosków, czarno wieszczących epokę śmierci ducha, nie dołącza on do chóru biadających i czarno wieszczących głosów – raczej, opierając się na tych „czuwajcie” i „przyjrzyjcie się” – odkrywa, że świat wcale nie jest pusty, że głód człowieka wcale nie ustał, że nasze serca nadal są niespokojne i tęskniące, wiele przy okazji mówiąc o swoich głodach.
Wiąże więc supły między twórczością i historią kolejnych poetów, naszymi własnymi doświadczeniami i sferą religii: liturgią, Biblią, życiami świętych, znajduje połączenia i podobieństwa, wskazuje, że to jest ta sama historia, opowiadana na różnych płaszczyznach. Historia, która nie skończyła się w zamierzchłych czasach biblijnych starców i średniowiecznych szaleńców, która w najlepsze trwa nadal. I chyba właśnie znalezienie wspólnych mianowników dla tych różnych obszarów jest lwią częścią tego, co Bezkres opowiada, jest to również podstawa do tego, by sam, tytułowy bezkres mógł zajaśnieć – to współuczestnictwo w jakiejś szerszej rzeczywistości, która choć ukryta, jest wciąż obecna, którą, mimo naszych własnych osamotnień, współdzielimy. „Żyjemy tak jak śnimy – samotnie”, powiada Conrad. Gołębiowski pokazuje poezję jako pewnego rodzaju pomost między jedną samotnością a drugą, jedną z dziedzin wyrażających to nasze wspólne istnienie, to, że choć wszyscy przeżywamy inaczej, to jednak jesteśmy w tym podobni, bliscy.
Poezja, być może bardziej, niż inne dziedziny literatury i sztuki w ogóle, wymaga osobistego zaangażowania podczas odczytu, jakiegoś duchowego obcowania – wiersz musi stać się osobistą sprawą czytającego.
Od czasu do czasu pojawiają się tutaj momenty osobistych doświadczeń. Samotne górskie spacery, przyglądanie się naturze i innym ludziom. Są to sceny szalenie ważne i piękne – te rzeczywistości, o których mówi autor powołując się na twórczość poetów sprzed wieków i biblijne sceny, nagle odbijają się w jego tu i teraz, dotyczą go bezpośrednio. Ta bliskość natury daje się tutaj mocno odczuć, czasami nawet porusza. Człowiek i jego historia mieszczą się w świecie, są jego częścią. „Przyjrzyjcie się”, „czuwajcie” – wówczas okaże się, że świat i historia, jak wiersz, jest osobistą sprawą czuwającego.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.