Type and press Enter.

SARMACKI ATLAS GWIAZD NANIEBNYCH / O GWIAZDACH CZARNYCH I SPOTKANIACH NIESPODZIEWANYCH / WYPRAWA PIĄTA

Po tym jakeśmy odwiedzili nadobną Dubhe i z mnogim narodem dzielnych jej mieszkańców wielu wielkich a znacznych dzieł dokonali, błąkalim się przez czas jaki, głowiąc się przy tym dokąd udać się w dalszej kolejności, a powstały w tej materji nawet swary między nami, jako że Henryka ciągnęło na zachód, mnie zaś na wschód naszej mapy naniebieskiej. I tak długośmy się o to ścierali aż nie wpadlim na kuriozum, które z razu nam o swarach zapomnieć nakazało.

Pośród czerni kosmicznej, ukazał się oczom naszym widok niepodobny i tylko dzięki temu, że te oczy prawdziwie sokole mamy, dojrzelim to misterium wielkie – wyczyn to jest przecie nie lada wypatrzyć glob ciemny zupełnie, bez gwiazdy żadnej przez ethery dryfujący. Ot ciemna plamka, co i rusz się zwiększająca, w miarę jakeśmy się k’niej bliżyli. Czarne planety na myśl omena groźne przywodzić mogą, ale jako, że duch w naszych piersiach nie kuropatwi a orli (choć oddech krótki), bez wahaniaśmy się ku powierzchni wyprawili.

Krajobrazów tamtejszych opisać niepodobna – wszystko w cieniu tonie i tym tylko ziemię od nieba tam odróżnisz, że na niebie gwiazdy piegami umbry nakrapiają, glob zaś w równej ciemnicy skąpany. Uradziliśmy tedy, że ziemie te Umbrią nazwiemy, jako że krajem jest cienistym i w poczet posiadłości Rzeczypospolitej włączymy! I już zanotować chciałem to w dzienniku moim, jeno od ciemności prawdziwie faraonowych, było to niemożebnym, jąłem tedy krzesać ogień, coby w blasku płomiennym zapisów akuratnych dokonać. I tylko iskier kilka w ciemność prysło, już sią zjawił przy nas kształt jakowyś i głosem blaszanym świateł czynić zabronił!

Któż waść? – pytam tedy – i czemuż ma chrześcijanin dobry w ciemności siedzieć, powiedz, jeśliś łaskaw! Choć nie wiedziałem jeszcze k’komu mowę swą kieruję, zdecydowany byłem stawić opór gwałtownikowi, co światła nam odmawiał. Ten jął tłumaczyć dalej, że on jest machina obserwacyjna jakich tutaj całe mrowie i tylko dla ciemności nieprzejrzanej ich nie dostrzegamty, ręką imć Copernicusa sklecona i w obroty wprawiona, i że świateł tu palić nie można a to przez wzgląd na obserwacyje wielkiej wagi, które się tam odbywały. Światła używać można po drugiej stronie globu, gdzie też wielki Copernicus urzęduje, do którego też wieźć nas przyobiecał, ów blaszany obserwator, poznawszy w nas rodaków swego władyki.

Drogęśmy odbywali w ciemności zupełnej, niczego się tedy napisać o niej nie da, poza tym, żeśmy mknęli chyba rychło, co oceniam po tym jak wiatr wąsy mi mierzwił. Szeptalim tedy z Henrykiem, czy to podobna, by kniaziem nad tym ciemnym kawałkiem skały kosmicznej był ten sam Copernicus, co przed stu laty Ziemię w obroty wprawił? Ze strony jednej niepodobna, by go w takim oddaleniu znajdywać, starcem musiałby też być ponad wszelką miarę, z drugiej zaś strony, ethery kosmiczne tak są rozległe i tak dziwów pełne, że pierwszym co trzeba przedsięwziąć, nim ruszy się na drogi gwiazdowe, to oduczyć się dziwowania! Pozostało tedy czekać na spotkanie.

Druga strona planety powitała nas nieśmiało światłami tam i owóż mrugającymi, jako ślepia kocie, gdy się kocur na mysz gotuje. Z czasem coraz jaśniejszymi stawały się punkty owe, coraz liczniej też się nam jawiły. W końcuśmy dotarli pod budynek tajemny, laboratorium alchemiczne i obserwatorium astrologa przypominający. Przewodnik nasz, milczek niesłychany, zostawił nas bez słowa, obrócił się zaraz i na stronę ciemną w te pędy powracał, nam zaś nic innego nie zostawało, jak tylko we drzwi załomotać.

Te otworzyły się, stanął w nich chłop postury potężnej i choć stary już, wcale słabym się nie wydawał. Na widok nasz rychło łzy we ślepiach mu stanęły i nic nie powiedziawszy rzucił mię się na szyję, po policzkach jął całować, ściskać, śmiać się. I Henryka, choć widok ptaka pięknego zdziwił go wprzódy, uściskał serdecznie. Któżby przewidział takie powitania gdzieś w pustce gwiazdowej! Rodaki, huknął wreszcie głosem gromkim, rodaki! Jakeście tu przybyli, braciszkowie moi, siadajcie, wina popijajcie, mówcie, mówcie wszystko, w te pędy!

Opowiedzielim więc wszystkie przygody nasze, to jakeśmy od Ziemi przed Rokitą między gwiazdy uciekli, jakie nas na globach różnych przypadki spotykały, jak w końcuśmy dotarli i tutaj, nie mogąc się zgodzić, w które strony się wybierać. A gdyśmy wszystko już powiedzieli i ciekawość panagospodarzową ugasili, sami jęliśmy pytać, wszak jegomość niemniejszą ciekawość w nas wzbudził, niż my w onym. I dowiedzieliśmy się naraz rzeczy tak cudacznych i niepodobnych, że rozum zdrowy objąć ich nie może!

Był to sam Copernicus, ten, co nam Ziemię w obroty wprawował! A jakim cudem znalazł się tutaj i jak to możebne, że wciąż żyw i zdrów i w siłach pełnych? Było to tak – rok Pański był 1543 i kładł się już z wolna odkrywca nasz najsnadniejszy na łożu śmierci, wielce umęczon wprawianiem w obroty globu całego, stwierdził też, że po dziele tak wielkim, nie ma już inszych rzeczy, co by go w świecie ciekawiły i pozostawać dłużej kazały. Przychodzi wtedy poseł do niego, sam go ojciec święty Paulus Tertius doń przysyła z zapytaniem o misję wielką – skoro tak ładnie objaśnił obroty ziemskie, trzeba mu teraz obroty inszych ciał niebieskich badać! Jakże mi badać insze obroty, astronom zapytuje, na to papież mówi mu, że między gwiazdy wyprawić go trzeba, jeno wszystko w tajemnicy odbywać się musi. I tydzień nie minął, a już astronom nasz najzacniejszy, wyspowiadan i panierze odmówiwszy siedzi w wielkiej kuli armatniej i w huku wielkim w przestrzenie gwiazdowe leci!

Bez większych imprez trafił na ten glob ciemny i wziął się za robotę. Odkrył tu na miejscu rzecz niesłychaną – planeta ta krąży wkoło cudacznej gwiazdy jakowejś, co światłem nie jaśnieje i nie widać jej niemal zupełnie. Czy śniły się komu kiedy gwiazdy czarne? Przez lunety, powiada imć Copernicus, nic nie ujrzysz ino światło powyginane, jakby gwiazdy przez zwierciadło jakie przechodziły albo przez wodną kroplę i to zwierciadło mimo tego, że niewielkie, na tyle jest mocarne, że planetę w wielkim pędzie utrzymuje i za jedną stronę tylko trzyma, tak jako i Ziemia ma w uchwycie Księżyc. Przez rok budował tedy laboratoria i machiny do życia powoływał, coby z ichnią pomocą więcej móc badań przeprowadzać. W roku drugim i trzecim obserwacyje wielkie nad tym kurjozum kosmicznym prowadził, wielkie liczby rachował, wykresy wykreślał i głowił się, co to być może, odpowiedzi jednak nie znalazł. A kilka dni temu minęły równe cztery lata od jego przylotu tutaj.

Na te wieści w uchu paluchem podłubawszy, raz jeszcze zapytuję: ile lat, powiadasz mości panie, minęło? Ten znów mówi, że cztery. Cztery? O czterech latach pan mówisz, o dniach trzystu sześćdziesięciu i pięciu? Ano i dzień jeszcze jeden, bo rok poprzedni był przestępnym, powiada genjusz ten wielki i kalendarz wskazuje. Za nim na ścianie niemały zestaw czasomierzy i utensyliów astronomicznych… uwierzył bym gdyby głowa tak wielka o dzień, albo dwa się pomyliła, ale jak tłumaczyć pomyłkę studwudziestoletnią?! Mości Coperniku, prawię tedy, nie wiem jak to możebne, ale daję sobie wąsy zgolić, albo i nawet łeb oberżnąć, ale mamy rok pański 1676! Trzydzieści i cztery roki temu na świat przychodziłem i rok Pański był wówczas 1642 – porachowałem dla sprawdzenia, czy na niebiosach liczy się tak samo, jako na Ziemiach. Zgadzało się: 1676!

Zadumał się wielce nad tym myśliciel ten wielki i jakby gości wcale w izbie nie trzymał, jął przemawiać sam do siebie, rozmaite równania i koncepta, widać w głowie obracając. Pewno musi być to sprawa – powiada – onej gwiazdy ciemnej, co jako dziura ethery przeszywa. Tylko jak ona sprawia tę sztukę, że wiosny przy niej prędzej niźli w Rzeczachpospolitych płyną?! Chodził w tę i nazad, włosy rwał sobie z głowy, co i rusz nad papierami się pochylał i notował coś, krzyczał, że to wielki ciężar onego dziwactwa, grawitacyja jego musi takowe figle z czasem płatać, jako kot, co się nad mysim narodem wyżywa okrutnie! Jeno co mają wspólnego czas i grawitacyja, co mają wspólnego czas i ciężary, biegał i krzyczał, zapomniawszy o nas zupełnie.

Widząc, że posłuchu już u mistrza nie znajdziem, uznalim, że pora w dalszą ruszać drogę z ciężkimi sercami, bo skoro czas tutaj płynie inaczej, to ileśmy czasu stracić musieli! I chciałem nawet Henryka namawiać na bliski przelot obok onej Dziury Gwiazdowej, ale ten, mądrze prawiąc, wybił mi owe pomysła z czerepu – przecie im bliżej, tym większe igraszki czasowe, mości Sobieski, powiada mi ten najmędrszy i najzacniejszy z całego rodu ptasiego jegomość! Chcesz li brodę siwą wyhodować, dobry mój przyjacielu? Na brodzie siwej faktycznie nie zależało mi mocno, pośpiesznie nakreśliłem tedy w atlasie moim ową gwiazdę czarną i planetę wokół niej krążącą, podpisaną Umbria Copernica, a potem, zamknąwszy księgę, tak by nie tracić już ani minuty na tym pustkowiu czasowym, oderwalim się od tych ziem ciemnych, machając jeszcze na pożegnanie samemu Copernicusowi, ten jednak niczego nie obaczył, zbyt zafrasowany kolejnymi poprawkami na swoje projekta nanoszonymi.

Rzecz przepisał niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *