Rosja. Stan umysłu. Kraj, którego cudzoziemiec nie zrozumie. Tę tezę uczynił Mariusz Wilk mottem swego „Wilczego notesu”, a w toku opowieści wielokrotnie dowiódł jej prawdziwości. A jednak w prywatnym wymiarze postanowił ją obejść, skoro znieść się jej nie da. Eksperyment swój przeprowadził na jedyny możliwy sposób – postanowił w Rosji zamieszkać.
Rosyjskość to w ogóle pojęcie bardziej wyczuwalne niż definiowalne, ze sławetną duszą rosyjską najłatwiej jest nam spotkać się pośrednio, dzięki lekturze Czechowa, Gogola, Bunina, Lermontowa, Turgieniewa. Ten, przyznaję, nieco tendencyjny dobór nazwisk ma nam uświadomić jedno. Najbardziej rosyjskie nie są wcale Moskwa czy Sankt Petersburg. Najbardziej rosyjska jest prowincja.
Z tego właśnie założenia wyszedł Wilk, osiadając na położonych na Morzu Białym Wyspach Sołowieckich, od wieków odciętych od świata przez większą część roku. Jeszcze u schyłku średniowiecza prawosławni mnisi założyli tu ufortyfikowany klasztor, gdzie niewygodnych dla władzy nieszczęśników więzili i zamęczali najpierw carowie, a później bolszewicy. Po upadku ZSRR wyspy znacząco podupadły, stając się siedzibą zdegenerowanej, około tysiącosobowej społeczności, która dała okazję do obserwowania w małej skali wszystkich patologii toczących Rosję na skalę gigantyczną. Okazję tym lepszą, że brak jakichkolwiek perspektyw, wsparty przez barierę ekonomiczną uniemożliwiającą większości mieszkańców wysp ich opuszczenie, stanowił podatną glebę dla niezakłóconego rozwoju pełnego zestawu narodowych przywar.
Zapiski dwukrotnie nominowanego do Nike Wilka pochodzą z lat 1995-98 i stanowią fascynującą lekturę, nawet jeśli wiele spośród najcelniejszych ustępów „Wilczego notesu” to cytaty, uczciwie zresztą zaznaczone. Rzecz nie tkwi jedynie w unikalnej perspektywie, dostępnej dla autora i niedostępnej dla reszty ludzkości. Polega przede wszystkim na tym, jaki robi on z niej użytek. A dzięki zmysłowi obserwacji połączonemu ze sporą wiedzą i talentem językowym, kreśli Wilk obrazy sugestywne i zapadające w pamięć.
Talent językowy nie zawsze zostaje zresztą zaprzężony do właściwej karety; przepełnione miłością opisy przyrody potrafią być iście porywające, podczas gdy stylizacja zdaje mi się przeszarżowana. Wilk nie ogranicza się do wplatania w tekst rusycyzmów; nie, pożycza nawet elementy rosyjskiej gramatyki, by innym szykiem zdań imitować również rytm tamtejszej mowy. Dodatkowo stosuje liczne archaizmy i na nich właśnie czasem się wykłada, bo stylizacja jest wiarygodna jedynie wówczas, gdy pozostaje konsekwentna, w „Wilczym notesie” napływa zaś falami, do których nie znalazłem racjonalnego klucza.
Ten mankament uderza już od pierwszych stron, na których znajduje się również inny zniechęcający element, mianowicie mająca robić za autorekomendację lista miejsc, które autor odwiedził oraz osobistości, z którymi się w tych miejscach zetknął, i zazwyczaj napił. Nie jestem takim zwolennikiem enumeracji jak Rabelais czy Eco, tymczasem list jest w tym tomie więcej, bo i one służą Wilkowi do budowania rytmu.
A jednak nie żałuję, że sięgnąłem po tę książkę. Gatunkowo trudno „Wilczy notes” jednoznacznie zaklasyfikować, bo łączy on elementy reportażu, eseju oraz autobiografii. Ma on jednak jasno określony cel – przybliżenie Rosji inostrańcom – i stara się go uczciwie zrealizować. Gdzieś pomiędzy fascynacją Wilka Rosją a tęsknotą mieszkańców Dalekiej Północy za komunizmem, można odnaleźć interesującą historię i odmienne od naszego spojrzenie na świat. Może to i smutne, że nawet dwie słowiańskie mentalności potrzebują pośrednika do wzajemnego zrozumienia, ale autor sprawdza się w tej roli wyśmienicie.
utracjusz
Foto: (CC BY-SA 4.0)