To bardzo dziwna książka. Nieodparcie zabawna i głęboko smutna. To zarazem jedna z najlepszych książek, jakie czytałem w ostatnich latach. Bolaño kreśli sylwetki trzydziestu pisarek i pisarzy z Ameryki (głównie Łacińskiej), którym przytrafił się flirt ze skrajnie prawicową ideologią, dla ułatwienia wrzuconą tu do wspólnego worka faszyzmu (w oryginale: nazizmu). Oprócz sylwetek rysuje miejsca, w jakich te sylwetki bywają, czyny, jakich te sylwetki dokonują, osoby, z jakimi te sylwetki wchodzą w interakcje, a przede wszystkim dzieła, jakie te sylwetki popełniają.
Należy przy tym nadmienić, że związki tych postaci z faszyzmem są zazwyczaj mocno peryferyjne, niekiedy pozostając jedynie w sferze domniemań lub wręcz pomówień. I należy może również wspomnieć, iż żadna z tych osób nie istniała naprawdę; Bolaño od początku do końca je zmyślił.
Śmieszne i tragiczne są te postacie kochanków poezji; geniusze i grafomani, fetowani i zapoznani, hiperaktywni i niezrozumiani, przeżywają swój czas w innym kręgu Ziemi niż reszta śmiertelników, lecz bezpośredni (choć nierzadko jedynie wydumany) kontakt z muzą wcale ich nie uszczęśliwia, zaś sława, o ile w ogóle przychodzi, robi to dopiero po śmierci, po dokonaniu tych przerysowanych, wybujałych, pełnych zadziwiających szczegółów żywotów.
Ich losy komponuje Bolaño z silnym ironicznym zacięciem, ich dziełom często każe dźwigać garb wielkich alegorii. Ich ogromne aspiracje niezmiennie pozostają niespełnione – i trudno właściwie rozstrzygnąć, czy bardziej winne są temu skazy, jakimi każdy z tych twórców (jak zresztą każdy człowiek) jest obarczony, czy ludzka obojętność i niewrażliwość na talent bądź oryginalność. Całość rysuje się w każdym razie jako ostra satyra na zajęcie pisarza, a jeszcze ściślej – na jego powołanie.
„Literatura” to coś więcej niż zbiór przypadkowych notek: jedne żywoty zazębiają się z drugimi i postacie, z którymi ze smutkiem już się pożegnaliśmy, wkraczają jeszcze raz na scenę, by wykonać ostatni, niekiedy obsceniczny gest. Wyobraźnia i pomysłowość Bolaño są niewyczerpane. Opisuje dzieła swych bohaterów, wpisując się w tradycję Borgesowsko-Lemową, przy czym niektóre z nich są tak fantastyczne, tak zadziwiające, że pragnęłoby się je natychmiast chwycić i czytać. Splata rzeczywistość z fikcją w sposób uniemożliwiający ich rozsupłanie, tworzy labirynt, w którym prawdziwe postaci i fakty koegzystują ze zmyślonymi.
Jest to zatem hymn na cześć literatury i próba przesunięcia jej granic, a może wręcz brawurowa próba dowiedzenia, że granice te nie istnieją. Jednocześnie kpi zaś Bolaño ze swej pomnikowej muzy: poprzez delikatne przesunięcie akcentów dezawuuje i wyśmiewa niektóre prominentne zjawiska świata literackiego, jak na przykład nagrody literackie czy szacowne środowiskowe gremia, w innych przypadkach ewidentnie obśmiewa pewne trendy w literaturze eksperymentalnej czy ponowoczesnej, którą zresztą sam reprezentuje.
W tle tego wszystkiego toczy się oczywiście ciężko, lecz nieubłaganie okropny XX wiek Ameryki Łacińskiej – zamachy stanu, junty, niewygodni obywatele setkami i tysiącami znikający bez śladu między falami oceanu czy hałdami ziemi – który doskonale wpisuje się w niechlubny XX wiek na świecie, ukazany tu z jego największymi grzechami bez litości i w krzywym zwierciadle.
Dziełko Bolaño to wymyślna gra literacka, przednia zabawa w literaturę i popis wyobraźni oraz poczucia humoru autora. Tę zabawę trzeba jednak czytać bardzo uważnie: każdy szczegół może mieć znaczenie – ale wcale mieć go nie musi. Ja do tej pory zastanawiam się na przykład, do której z tych dwóch kategorii zalicza się fakt, że narrator w osobie samego pisarza objawia się dopiero w ostatnim opowiadaniu, portretującym powikłane i tajemnicze losy powietrznego poety i bezlitosnego zabójcy w jednej osobie.
utracjusz