Type and press Enter.

STRONY WYŁOWIONE #3 / NOWSZY TESTAMENT

Będąc dzieckiem, w swoją dziewiątą wiosnę, zapędziłam się między drzewa. Coraz głębiej w szelest, coraz dalej w zieleń, coraz mocniej w igły i liście, aż do momentu, w którym odwróciłam się i odkryłam, że za plecami nie mam już świata. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam zostać, wyboru zresztą wielkiego nie było. W kolejnych latach wróciłam do starego, dobrego, okrągłego czasu, rytmu ciągłych powtórek i kręcenia się wkoło, którego nie znali ani moi dziadkowie ani nawet ich dziadkowie i dziadkowie tamtych. Po kilku okrążeniach można stracić rachubę, co spotkało i mnie, wyrzuciłam bowiem kalendarz, liczyć nauczyłam się na palcach a palców jest za mało na dwanaście miesięcy i na wszystkie ich dni. Poza tym zbyt zajęta byłam sprawami dzików, saren i wiewiórek, przez co nie zdążyłam zauważyć, że nagle stałam się zdziczała i dorosła, zagrzebana gdzieś głęboko w zieleni.

To moje pozostanie w lesie było pozostaniem w innym, działającym na odmiennych zasadach świecie. I tak jak ludzie słyszą nieraz szum drzew przez okna swoich domów i wiedzą, że to nie jest ludzka dziedzina, że to coś innego, obcego, niepodobnego, tak ja słyszałam od czasu do czasu, jak gdzieś poza lasem szumi ten ludzki, niezrozumiały świat. Czasem wchodził ze swoim szumem, zgiełkiem i warkotem w las, wysyłał posłów między drzewa, przybywał po grzyby i jagody. Ale nie było w tym spotkania i bliskości, ot, proste wymiany gdzieś na pograniczu.

Wiedzę o ludziach czerpałam ze strzępków gazet, wyrzucanych w lesie książek, dalekich okrzyków. W głębi duszy przeczuwałam niezwykłą wagę tych znalezisk, bo choć w świecie ludzi już nie żyła, to jednak wciąż byłam człowiekiem. Sklejałam więc z tych znajdowanych papierów swoje święte księgi, Stary i Nowy Testament zielonej głuszy, bezwiednie wypluwany przez ludzi pozbywających się rzeczy niepotrzebnych. Proroctwa na marginesie ludzkości (tylko tam da się prawdziwie wieszczyć!). Prawdę o sobie mówimy tylko wtedy, kiedy mówimy ją mimochodem, a jeszcze bardziej wtedy, gdy nie mówimy wcale. Nie było zatem w świecie większej prawdy o Człowieku, niż to, co zostawiał po sobie na tym obrzeżu między światami. Czytałam to setki razy, coś wydzierałam, coś doklejałam, sama ustanawiałam kanon świętych ksiąg i krążące wokół nich apokryfy, sama dokopywałam się do Prawdy o świecie, której tylko pustelnicy sięgnąć mogą.

Stary podręcznik do geometrii dał mi mitologię, wiedzę o stworzeniu i działaniu świata, nadprzyrodzoną precyzję kątów prostych, ostrych i rozwartych, bryły jak bóstwa, figury jak herosi. Dziwna pewność, że świat ma w sobie zapisany rytm i porządek, a skoro rytm i porządek, to także cel i sens. Szukałam więc kątów i figur w chmurach, gałęziach i liściach. A czasem, gdy miałam odwagę, także w sobie samej. I znajdowałam je.

Reklamy z kolorowych gazet były psalmami, pieśniami o wielkim i pięknym życiu, luksusie i wygodach, o braku bólu, o radości płynącej prosto z czerpania pełnymi garściami skąd tylko się dało – dla człowieka znającego tylko leśne szałasy, reklama domków jednorodzinnych wygląda jak pocztówka z Olimpu!

Z wyciągniętego z błota tomiku Miłosza zrobiłam sobie księgę prorocką – leżałam potem w mchu i zawzięcie porównywałam, sprawdzałem, czy niebo, które widzę, i czy świat, który widzę, to ten sam, który wypływał spomiędzy tamtych linijek. Wszystko się zgadzało, choć wymagało to ode mnie nieco bardziej przenikliwego spojrzenia. Najwyraźniej Miłosz także był człowiekiem dzikim.

Były też skrawki czasopism dla dorosłych, pełnych jakiejś groźnej nagości i póz których nigdy do końca nie zrozumiałam – były to dla mnie księgi apokaliptyczne, ustawione na samym końcu, tak by zaglądać tam ukradkiem i z kamieniem na sercu, z obawą jakiejś czarnej, groźnej przyszłości, strachem przed sprawami świata ludzi, świata dorosłych. Patrzenie na te kłębowiska ciał, kładło mi ciężki kamień na brzuchu.

Etykiety z butelek, naklejki z gum do żucia, gazetki z supermarketów i ulotki – z nich uczyniłam sobie apokryfy, kolorowe ozdoby na marginesie skrzętnie sklecanej wizji świata. Jak wróble i sikorki, za małe na pełen obraz rzeczywistości, tak jak one nie mają aspiracji do tłumaczenia go sobą, do wypełniania go ponad miarę. A jednak mają swoje miejsce. Swój lot na niebie, swoje siedzenie na gałęzi, swój śpiew w dziobach, swoje kolory w piórach.

I urzeczona całym tym słowem, przypadkowym Finneganów Trenem, mimowolnym wytworem dziwnego i obcego człowieczego plemienia mieszkającego gdzieś za lasem, uznałam, że nie ma w ludzkim świecie rzeczy ważniejszej niż Słowo właśnie. Ale swój Testament czytałam przecież poza ludzkim światem – jak niezwykle brzmiały te nagłe szeleszczące dźwięki, pośród zieleni lasu, gdy czytałam na głos ofertę oddalonego o kilka mil marketu. Drzewa przestawały wtedy szumieć, zwierzęta zatrzymywały się w biegu, ptaki przysiadały na gałęziach i bacznie nasłuchiwały tych Innych Pieśni, jakich świat nie słyszał. „Karkówka wieprzowa w promocji, sprawdź koniecznie… Cztery butelki w cenie dwóch, nawadniaj organizm!… Tylko teraz, tylko u nas…” – jakaś dziwna modlitwa w językach, niezrozumiałe psalmy, a może prorokowanie. Jacy bogowie tego słuchali, jacy przemawiali? Siadywałam tam pośród całej tej natury jak jakaś święta prorokini, bohaterka średniowiecznych hagiografii, staroruski święty dziad, szamanka.

Siedziałam i czytałam. Potęgę i siłę każdego słowa czułam tak, jak żaden człowiek nigdy nie odczuje – bo tam, w tym królestwie zieleni, słońca i cieni, każde słowo było jak pieśni Homera: etykieta z piwa, liczenie kątów w trójkątach, reklamy, plugawe podpisy pod plugawymi zdjęciami – to była największa poezja świata.

Intuicyjnie wyczułam, że ten tunel czytania w który weszłam, może wieść też w drugą stronę – można przecież pisać! To cud niespotykany – sięgać po słowo, ale z drugiej strony, zamiast brać, dawać! Wzięłam więc patyk i jęłam zawzięcie wydrapywać w ziemi jakieś klątwy niewysłowione, hymny o tym życiu odrębnym i psalmy, nie wiadomo dla kogo.

Teraz siedzę w lesie pośród ptaków i ryję w ziemi słowo PTAK, wiem, że dzieje się jakaś magia, bo oto nagle jest ptak. Świat mieści się nagle w słowie, to z kolei mieści się w czterech znakach, które potrafię wyryć w ziemi. Adam siedział w raju i nazywał zwierzęta, nazywał świat. To samo dzieje się tutaj. Żaden inny człowiek, tylko ja i Adam możemy tak pisać. Kilku innych zbliża się do tego prawdziwego pisania, ale naprawdę piszemy tylko ja i Adam. Czytajcie.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

obraz: Thomas Dewing, W ogrodzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *