Poggio Bracciolini, badacz, który odzyskał dla świata Lukrecjusza czy Petroniusza, popełnił również ten zbiór facecji, dobrych w zamyśle do przytoczenia w każdym towarzystwie, by zabłysnąć dowcipem i wymową. Ich tematyka jest zróżnicowana, a bohaterowie okazują ludowy spryt z równym powodzeniem w polu, jak i w alkowie. Z początku zbiór wzbudził krytykę jedynie rzekomym spauperyzowaniem łaciny, na indeks papieski trafiając dopiero w sto lat po śmierci autora, zresztą wspólnie ze starszym o kolejne sto lat „Dekameronem”. Za życia układał Toskańczyk swe stosunki ze Stolicą Apostolską co najmniej poprawnie.
Przede wszystkim odwołuje się Bracciolini do tradycyjnych motywów podobnej literatury: chłop okpiwa pana, żona okpiwa męża itd. Pojawia się również nader zjadliwa krytyka rozpasania i hipokryzji kleru, a nawet świadectwa cudownych wydarzeń zaobserwowanych i zrelacjonowanych przez bardzo wiarygodnych mężów. Tom objętościowo dominują jednak zbereźności, bezeceństwa i skatologia, wedle dzisiejszych standardów osiągające w porywach szczyty prostactwa. Na szczęście wszyscy jesteśmy ludźmi kulturalnymi i potrafimy osadzić je we właściwym kontekście.
Co ciekawe, Bracciolini ewidentnie ma zapędy pedagogiczne, które realizuje zazwyczaj nie piórkiem, tylko łopatą. Wiele swoich historyjek, bynajmniej nie wieloznacznych, na wypadek wybitnej tępoty czytelnika zdecydował się opatrzyć wyrażonym wprost morałem. Do innej kategorii zaliczają się z kolei facecje, których przy najlepszej woli nie sposób uznać za śmieszne i które bez żadnej obróbki idealnie odnalazłyby się jako zabawne historie w „Chwili dla Ciebie”.
A jednak stanowią „Opowieści ucieszne” bezcenne świadectwo obyczajowości quattrocenta, choć zazwyczaj jest to świadectwo przykre. Pal sześć powszechną korupcję czy wszechobecne porubstwo; należy się pochylić nad obrazem i pozycją płci pięknej na tych kartach, gdzie gwałt na kobiecie traktowany jest jako akceptowalne narzędzie dyscyplinowania jej samej tudzież jej męża. Kilkakrotnie powraca tu również w aurze trafności konkluzja, że najlepszym lekarstwem na wszelkie kobiece przypadłości jest solidne dupczenie. Zwykliśmy narzekać na nasze czasy, ale jakiegoś postępu cywilizacyjnego jednak przez tych sześćset lat dokonaliśmy.
Należy w końcu zastrzec, że tłumaczka zdecydowała się na wierny przekład, przez co dosadny, bezpośredni język Braccioliniego ani się umywa do polszczyzny, w jakiej nadmieniony wcześniej „Dekameron” objawił nam Edward Boyé, nie wspominając już o archaizowanym cudeńku, jakim pod postacią przekładu „Żywotów pań swowolnych” uraczył nas Boy -Żeleński. I choć rozumiem akademicki charakter tej publikacji, trochę żałuję, że nie trafiła ona w moje ręce trochę podrasowana. Być może należałoby rozważyć rozkręcenie pod patronatem Statku akcji „Pimp my book”.
utracjusz