Type and press Enter.

Wiersze podebrane #8 / Rodzina Nephentes / Herbert

z ciemnych dżunglach Borneo rośnie ten złoczyńca
i wabi kwiatem który nie jest kwiatem

Piorunuje mnie ten opis dzbanecznika, z wiersza Rodzina Nephentes, kolejnego utworu z Elegii na odejście Zbigniewa Herberta, który bez większych podchodów, szturmem i gwałtem wdarł się do mojej głowy. Nie wybrzmiały jeszcze na dobre słowa Dębów, którym przyglądałem się ostatnio, a tutaj, dwa wiersze dalej, rośnie ten złoczyńca.

Nazwanie rośliny złoczyńcą, to słowa cokolwiek dziwne, myślałem zaraz po przeczytaniu. Ale chwilę później wygrzebałem z pamięci wszystkie atlasy dzieciństwa, atlasy o zwierzętach i roślinach, które na potęgę pożerałem już jako kilkulatek. I już wtedy niezmiernie dziwiły, fascynowały i przerażały mnie rośliny owadożerne. Fantazyjne kształty, jakby nie należące do ziemskiej flory, jakby znalazły się tu jako przedstawiciele życia pozaziemskiego. Rosiczka ze swoją drapieżną szczęką, każe wyobraźni nadawać roślinie cechy złowieszczego mięsożercy. A dzbanecznik? Ponury i milczący, jakże dziwny, jakże piękny! Ale całe to piękno pęka, gdy dostrzegamy w nim pustą i cichą komorę zagłady.

I łatwo jest nam oswoić to, co znamy. Dzikie zwierzęta szczerzące kły, wystawione na wierzch pazury, ostrzegawczy warkot psa, ryk lwa… wszystko to fascynuje nas i przeraża. Ale rozumiemy to, to jest nam znane. Prawdziwą grozę i wielki niepokój znajduję prędzej w tych roślinach. W mechanicznie zawieranej paszczęce rosiczki, w cichej i bezosobowej muszli dzbanecznika… Z nimi nie znajdujemy języka, to nie jest zjeżony kot. To jest świat zupełnie nam obcej, bezosobowej, niejako machinalnej przemocy, grozy i zagłady. To jedna z najdalszych człowiekowi rzeczy na tej planecie.

*

W poprzednim swoim tomiku, w Raporcie z oblężonego Miasta, również przeprowadza Herbert analizę okrucieństwa, zła obecnego w świecie. Różnica jest taka, że w tamtej książce poeta nie przekracza murów miasta, siedzi w ich obrębie, okrucieństwa szuka w ludzkiej historii, w ludzkiej naturze.

Ale z tych dwu przyglądań płyną zaskakująco podobne wnioski, zobaczmy, jak okrucieństwo maluje się w Boskim Klaudiuszu:

w dniu gwałtownej śmierci Messaliny
na mój – przyznaję – rozkaz uśmiercono biedaczkę
spytałem w czasie biesiady – dlaczego Pani nie przyszła
odpowiedziało grobowe milczenie
naprawdę zapomniałem
zdarzało się że zapraszałem
zmarłych na partyjkę kości
absencję karałem grzywną
przeciążony tyloma pracami
mogłem się mylić w szczegółach
podobno
kazałem stracić
trzydziestu pięciu senatorów
i jakieś trzy centurie ekwitów
no cóż
trochę mniej purpury
mniej złotych pierścieni
za to – co ni jest błahe –
więcej miejsca w teatrze

To zło, w ujęciu poety, dzieje się niby mimochodem, jakby niechcący. Jest poza granicami mówiącego, jakby wyrządzane było przez kogoś innego. Szybko i bez rozmysłu, byle skutecznie; natychmiast usprawiedliwione, przykryte milczeniem i wzruszeniem ramion. Zapamiętajmy te cechy. Na dalszych kartach spotkamy Damastenesa, kolejne studium okrucieństwa:

moją prawdziwą pasją była antropometria
wymyśliłem może na miarę doskonałego człowieka
przyrównywałem złapanych podróżnych do owego łoża
trudno było uniknąć – przyznaję – rozciągania członków
obcinania kończyn
pacjenci umierali ale im więcej ginęło
tym bardziej byłem pewny że badania moje są słuszne
cel był wzniosły postęp wymaga ofiar

To jest okrucieństwo człowieka, które w figurach z przeszłości odnajduje Herbert. Choć to obrazy przeszłe, portretują one nasze „teraz”. Nasze totalitaryzmy, nasze wojny, nasze wielkie zbrodnie. Ale i te małe, te codzienne. Mierzenie wszystkich swoją miarą, ucieczka przed złem, która wcale nie jest ucieczką przed złem, a jedynie przed nazwaniem go po imieniu. Nieskończona jest litania naszych zbrodni.

*

Chcielibyśmy, w źle którego dokonujemy, dostrzegać więcej zwierzęcej przyczynowości. Agresji tylko w obronie, ataku, zawsze wyposażonego w powód, racjonalnych zasad, akcji i reakcji, takich jak te, które widzimy u naszych braci mniejszych, we wszystkich ich kłach, pazurach, w warkocie, w zjeżonej sierści.

Ale człowiek jest jak dzbanecznik. Człowiek potrafi być jak najbardziej odległa od niego samego rzecz na tej planecie. Człowiek myśli, że zło jest poza nim. Jeśli się go dopuszcza, choćby małego, zawsze znajduje usprawiedliwienie, ba!, wierzy nawet, że czyni dobrze! Zło zdarza się przez przypadek, to raczej „samo się robi”, ewentualnie robi je ktoś inny, zło nie cierpi pierwszych osób liczby mnogiej i pojedynczej, nie ma do nas dostępu. Jest zatem bezosobowe. Jak ciche trwanie dzbanecznika. Jak zatrzaskująca się pułapka rosiczki.

z ciemnych dżunglach Borneo rośnie ten złoczyńca
i wabi kwiatem który nie jest kwiatem

To o nas, bliskich braciach dzbanecznika. Zrywamy kwiaty, które nie są kwiatami. Wiersz kończy się tak:

a my żyjemy z dzbanecznikiem w zgodzie
wśród łagrów i kacetów mało nas obchodzi
wiedza że w świecie roślin niewinności – nie ma

Trzeba stawić opór. Trzeba wziąć swoje zło i powiedzieć: moje!, tak wygląda pierwszy krok na drodze do zwalczenia go.

Wszak Paweł M

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *