Będziemy szukać ryb w lesie. To wcale nie takie trudne. Wieczór przed ślubem jest nadzwyczajny. Od samego rana woda w moim dzbanku jest inna niż była wczoraj.
To jest las grabowo-świerkowy. Moja babcia zbierała tu grzyby i maliny. Karmiła dzieci. Czworo dzieci porzuconych nad brzegiem jeziora.
Jezioro. Trudno mi o tym mówić. Kiedy byłam przewodniczącą Klubu, pierwszej północy każdej wiosny topiliśmy Marzannę. Tak nazywałyśmy nową koleżankę, którą przyjmowałyśmy tylko raz do roku. Zadaniem kandydatek było przywiezienie do naszej leśnej bazy najcenniejszego prezentu od ich mam. Były to na ogół naszyjniki, pierścionki, bransoletki, medaliki. Wybierałyśmy drogą głosowania tylko jeden przedmiot. Jego właścicielka zostawała tym samym naszą Marzanną.
Tamtej wiosny mała drewniana łódka kołysała się lekko na cumach pomostu. Marzannę ubierałyśmy w srebrzysty kostium słodkowodnej ryby. Jej karta pływacka spoczywała gdzieś na dnie jeziora. Dziurka w dnie łódki była wielkości małego palca stopy. Na przeciwnym brzegu w gęstych szuwarach ukrywałyśmy balon w postaci dmuchanego węgorza, a w nim najcenniejszy prezent od mamy Marzanny.
Tamtej wiosny Marzanną była Dalia.
Dalia miała grube, puszyste warkocze koloru miękkiej rdzy. Przypominała mi tę nieszczęśliwą dziewczynę uwiedzioną przez psychopatę-czarnoksiężnika „bogatego jak Krezus”. Z dreszczem myślałam o tym, co zrobi Dalia (co zdolna będzie zrobić) za jakieś dziesięć lat, pod kameleonowym spojrzeniem, nad tłustym kielichem krzywoprzysięstwa.
Zobaczyłam, jak mi do twarzy w tym okrutnym naszyjniku. I po raz pierwszy w swoim niewinnym i chronionym życiu odkryłam w sobie zdolność do zepsucia, która pozbawiła mnie tchu.
Następnego dnia zostaliśmy małżeństwem.*
Jeśli od brzegu do brzegu poradzi sobie bez najcenniejszego prezentu od mamy, dołączy do Klubu i zyska bezcenną wolność. Oczywiście może zawołać „na pomoc”, ale to oznacza odrzucenie. Zazwyczaj nasze sposoby sprawdzania autentyczności kart pływackich okazywały się niezawodne.
Ale wtedy było inaczej.
Wypłynęłam po nią. Tuż po mnie do wody skoczyła szybkonoga Marianna. Już po wszystkim Marzanna rzucała przekleństwa i groziła nam prawnikami. A jutro będzie moją druhną, niezawodną jak blask pierścionka na dnie jeziora.
Słowo: Adam
Obraz: Leonora Carrington, Bird bath
Anne Sexton
Jadąc windą do nieba**
Jak powiedział strażak:
W żadnym z nowojorskich hoteli
nie wynajmuj pokoju powyżej piątego piętra.
Mają tam drabiny, które sięgają wyżej,
ale nikt się na nie nie wspina.
Jak napisał nowojorski Times:
Winda zawsze wyszuka piętro,
na którym trwa pożar,
automatycznie otworzy się
i już nie zamknie.
Lecz jeśli wspinasz się ponad siebie,
jeśli masz zamiar roztrzaskać się o niebo,
zapomnij
o tych przestrogach.
Dążąc w górę,
wiele razy
mijałam piąte piętro,
ale tylko raz
przeszłam całą drogę na szczyt.
Sześćdziesiąte piętro:
drobne rośliny i łabędzie pochylone
nad swoim grobem.
Dwusetne piętro:
góry cierpliwe jak kot,
cisza w tenisówkach.
Piętro pięćsetne:
wiadomości i listy sprzed wieków,
ptasie napoje,
kuchnia chmur.
Piętro sześciotysięczne:
gwiazdy,
płonące szkielety
o śpiewających ramionach.
I klucz,
ogromny klucz,
który coś otwiera –
jakieś użyteczne drzwi –
gdzieś tam –
w górze.
*Angela Carter, The Bloody Chamber.
**Przekład zamieszczony na stronie http://ogrodciszy.pl/ bez podpisu tłumacza/tłumaczki.