Type and press Enter.

CZŁOWIEK HEIDELBERSKI, OBRAZ JACKA JĘDRALA / BLEJTRAM #10

Krwistość nieba i czerń tła przytłaczają niskim, minorowym tonem. Gdzieś między nimi, wyrasta z dołu i wbija się w niebo góra. Między rozmytymi obłokami sklepienia a skłębionymi oparami ciemnej ziemi, zdaje się być nie na miejscu: jedyna pewna i namacalna rzecz, ostre kształty twardych skał, miejsce w którym można postawić krok, wreszcie: droga wiodąca pod górę. A my przecież dobrze wiemy – gdy idziemy w górę, droga jest właściwa.

Obraz ma dwa momenty kulminacyjne, spotykające się z sobą w połowie drogi. Z nieba spada gwiazda, a może to zawisła na nim kometa?, ciężko stwierdzić, malarski bezruch każe trwać w niepewności. Tak czy inaczej, niebo wyciąga palec ku ziemi. Z ziemi zaś idzie ciemny pochód: dziwne kształty na zboczach góry próbujące wspiąć się na nią i ten jeden na jej szczycie, któremu się to powiodło, jedyny określony i nierozmazany przez ciemność i  trud wspinaczki, zamknięty w zwartych granicach ciała, w starannej pracy pędzla, siedzi na szczycie z podkulonymi nogami, spotyka się z gwiazdą.

W Europie pojawił się pół miliona lat temu i zabawił tu na ćwierć miliona lat. Czy my potrafimy sobie dziś wyobrazić ćwierć miliona lat? Nasza cywilizacja zapuszcza korzenie na pięć tysiącleci. Wydarzenia oddalone o jedno millenium toną w mrokach, ledwie rozpoznawalne, gdzieś na skraju legendy. Wystarczy cofnąć się o wiek, by trafić do świata działającego na zupełnie innych zasadach. Zresztą nie potrzeba tak wielkich przedziałów czasowych, by się zgubić, wczoraj sprzeczałem się z siostrą o wydarzenie sprzed ośmiu lat, które w naszych pamięciach zastygło w zupełnie innych, przeczących sobie kształtach. I dowód ostatni –  jak nieznośnie ciągną się te ostatnie, skąpane w ciemności miesiące!

A Człowiek Heidelberski żył przez ćwierć miliona lat. Dla nas, dla których odległość wieku jest epoką, ćwierć miliona lat to wieczność. Człowiek Heidelberski żył wiecznie.

Przez dziką Europę szedł setką tysięcy pokoleń. W każdym z nich rodził się, zbierał jagody i czereśnie, z Drzewa Wiedzy rwał cierpkie jabłka i gruszki, owoce zdatne do jedzenia. Z kamieni łupał groty strzał i włóczni, słał je potem w groźne cielska dzikich zwierząt. Robił to wszystko przez wieczność, wieczność powtarzania tych samych czynności, rodzenia się i śmierci. I wspinał się tak coraz wyżej, w tyle zostawiając ciemne sylwetki, nieokreślone cienie przeszłości, kształty rysowane na ścianach jaskiń, swoich rodziców i dziadów, niknących w półzwierzęcej jeszcze pamięci. Szedł ciągle pod górę, szlakiem wytyczonym przez naturę i ewolucję, zatem droga była właściwa, prawda?

Ślepe uliczki poznajemy dopiero wtedy, gdy natrafiamy na ścianę na ich końcu. Człowiek Heidelberski wszedł na górę i droga się urwała. Nie było żadnej drabiny ani schodów, wyżej leciały już tylko ptasie i owadzie plemiona, świat wyłaniał się dopiero z mroków pamięci, nie sięgał jeszcze wyżej, okazało się, że to nie była właściwa droga. Ślady jego obecności urywają się około dwustu pięćdziesięciu tysięcy lat temu. Siedzi tam, na szczycie z podwiniętymi nogami i patrzy w niebo. Zalany czerwienią świat zdobywają jego kuzyni.

I zawisa nad nim ta kometa. Sam nie wiem, co z sobą niesie: grozę, czy jakieś pocieszenie, ten wyciągnięty palec nieba. Czy nasz odległy kuzyn żył wiecznie tylko po to, żeby w końcu przegrać?

A teraz kolej na nas i na nasze drogi pod górę. Idziemy do góry i do przodu, jako gatunek, jako cywilizacja, jako naród, jako rodziny liczymy kolejne pokolenia, no i indywidualnie, w pojedynkę także mamy nasze własne drogi pod górę. Tyle jest trudów, które z jakichś powodów wykonujemy. Po to żeby iść do przodu, po to, żeby być wyżej. Niektórzy roją sobie nawet szczyt. Każde dzisiaj rodzi jutro. Po coś wstajemy, po coś się staramy, po coś piszę ten tekst, po coś go czytasz.

A ślepe uliczki poznajemy dopiero na samym końcu, na samym szczycie. Nagła brutalność dotarcia na szczyt pozostawia bez słowa. Ile wspinaczek tak się kończy? Ile żyć żyje się po nic, po świst na nagiej czaszce góry? Być może wszystkie. Na końcu są już tylko czerwień z czernią. Ciemna postać siedzi na szczycie, dociera tam, gdzie wszyscy idą, gdzie my też idziemy. Czy taki jest końcowy wydźwięk obrazu Jędrala?  

 Myślę że nie. Jest jeszcze światło na niebie. Nagły wykrzyknik, ostatnie zaskoczenie, ostatnie ukojenie, ten moment spotkania, przymusowa weryfikacja założeń i celów. Szło się na górę, na górze nie ma nic, może więc cel był gdzieś indziej. Cel ciała jest poza ciałem – takie słowa wkłada w usta jednego ze swoich bohaterów Dukaj. Cel życia jest poza życiem. Wszystkie starania, jakich dokonujemy będąc w ciele nie mogą mieć na celu samego ciała. Potwierdzi to każdy kto dotarł już w ślepą uliczkę szczytu. Doskonale wiedzą o tym wszystkie ćmy świata, które miliard lat ewolucji pcha prosto w małe słońca płomieni.

Myśl, że być może każda uliczka jest ślepa, w pewien sposób krzepi.

Gwiazdy lecą z nieba.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *