Zbigniew Herbert, Dwie krople
Lasy płonęły –
a oni
na szyjach splatali ręce
jak bukiety róż
ludzie zbiegali do schronów –
on mówił że żona ma włosy
w których się można ukryć
okryci jednym kocem
szeptali słowa bezwstydne
litanię zakochanych
Gdy było bardzo źle
skakali w oczy naprzeciw
i zamykali je mocno
tak mocno że nie poczuli ognia
który dochodził do rzęs
do końca byli mężni
do końca byli wierni|
do końca byli podobni
jak dwie krople
zatrzymane na skraju twarzy
1
Wiersz – definitywnie, każdorazowo – nadchodzi „w samą porę”. Żaden trop nie naprowadza na stadium militarnej kampanii, nie zdradza imion zwaśnionych armii, nie wykreśla topograficznych współrzędnych zapalnej areny ani cyfr daty w kalendarzu historii. Tylko oplot ramion, tylko on jest samodzielnym mikroświatem w niepojętym kosmosie śmiercionośnej energii.
Lasy płonęły –
a oni
na szyjach splatali ręce
jak bukiety róż
Zawrotna obcość, drastyczna nieodpowiedniość. Rozpad – oplot. Gorejąca linia lasów – rozżarzona linia losów. Wrzące sekundy ucieczki – osobliwa, niewydarzona bezczasowość erosa.
2
Opowieść fundują dwa obrazy. Płonące lasy zdobywają pierwszy plan tylko po to, by natychmiast ustąpić go mikroscenie z obejmującą się parą. W owym nagłym przeskoku nie ma nic z przypadku: stare obrzędy zakochanych należą do innego – osobnego – porządku. Składnikom wojennego pejzażu, obłędnej systematyce przemocy zdają się doskonale obce. Można wprawdzie pomyśleć parę oddaną wyłącznie sobie, w asyście pocisków i bomb zaszytą gdzieś na opłotkach okrutnej sceny: u skraju lasu, w uskoku polany, pod konarami zagajnika. Jest to jednak obraz potocznie niewiarygodny. Przekrada się do granic wyobraźni, ale przekracza horyzont rutynowego doświadczenia. Wymyka się umysłowi, płoszy zadomowione strefy w psychice. Istotnie trudno stłumić zdumienie. Postawa zakochanych wygląda na abstrakcyjnie obłędną. Znosi elementarny ludzki impuls ocalenia. Przywołuje raczej fantastyczny wymiar autoofiary niż prawdopodobny, konkretny epizod z księgi wojennych losów. Owszem, pod hukiem bomb ślubowano sobie wieczność. Matki karmiły dzieci na oczach plutonów. Tutaj, nim ogień dotrze do rzęs, splatają się ręce. W jakimś nieprawdopodobnym „teraz”. Trudno uwierzyć w gramatyczny czas przeszły równoległy: „lasy płonęły/a oni splatali…”. Jednoczesność spraw nieprzystawalnych rozsadza wszelką chronologię.
ludzie zbiegali do schronów –
on mówił że żona ma włosy
w których się można ukryć
Gasną gorejące lasy, cichnie tumult ucieczki. Wiersz wspina się ku innej grawitacji. Zakochany powtarza w duchu: „ j e s t m n i e w i ę c e j o c i e b i e ”. Erotyczna obietnica mieści się właśnie na owej nieopisanej granicy między <ubywaniem „ja”>, <przybywaniem „ty” we mnie> i napiętą obecnością <dziejącego się „my”>. Nie sposób już stabilnie „przebywać w sobie”. Niepojęta ościenna obecność podmywa fundamenty zadomowienia. Oto niemożliwy skandal inwazji Innego.
ludzie zbiegali do schronów
… tymczasem „on” zawieszeniem momentu i miejsca niejako wypowiada wspólnotę „onym”: nie zbiega do schronów, a włosy żony są gościnnym azylem poza zasięgiem katastrofy. Ona i on trwają niejako w osobnym idiomie bycia, porwani przez nieodgadnioną obietnicę:
on mówił że żona ma włosy
w których się można ukryć
Nie przebywam już wyłącznie w sobie. Zamieszkujesz bezpowrotnie moje „ja”. W obliczu opresji udzielamy sobie wiernej, u p o d o b n i o n e j jak dwie krople, gościny. Cóż wydarzyło się w moim powszednim, szczelnie dotąd zadomowionym „jestem”?
3
okryci jednym kocem
szeptali słowa bezwstydne
litanię zakochanych
Bronią się – symboliczną i zarazem sensorycznie wymierną – zaporą z ciał i „słów bezwstydnych”. Funkcję schronu przejmują włosy. Spotkanie oczu to „skok w dobrą przepaść”. Bełkotowi wojennego chaosu opiera się miłosny alfabet.
Gdy było bardzo źle
skakali w oczy naprzeciw
i zamykali je mocno
Zamknięciem powieki zdejmują wojenny krajobraz z horyzontu czworga oczu, przenosząc go zarazem poza wszelki zasięg świadomości. Raz jeszcze zgasić wzrok znaczy: odwołać świat.
Szukają nie tylko kryjówki, ale i niepodległej twierdzy. Widzą się dosłownie, ale wypatrują jakiegoś meta-wzroku. „Skaczą w oczy naprzeciw”, to jest – patrzą tak intensywnie, aby odcisnąć w sobie to, co optyka nazywa kontrastem następczym: utęskniony powidok drugiego. „Wpaść komuś w oko” – przybywa głębi tym popularnym słowom.
Kiedy pobliska salwa rozdziera powietrze, „jest bardzo źle”. „Ja” patrzy w oczy „ty”. Patrzy „głęboko”, przeczuwając kontur jakiejś wyzwalającej przestrzeni. Porzuca „sobość”, która sobie już nie wystarcza, więcej – woła o gest przekroczenia. Ten zostaje jej przyznany i rozpoczyna się podróż w międzyosobowe. Skok w oczy „ty” i szczelne domknięcie powiek – tak ustanawiają obydwoje miłosny kontrświat.
Jak skoczyć w oczy naprzeciw „p o z a w i e r s z e m”? W przestrzeni mianowanej (bez względu na to, jak bardzo pochopnie) „rzeczywistością pozaliteracką”? Odpowiedź zamieszkuje strefy niewysłowione. Należałoby wspomóc ją pytaniem, czy jest ktoś, z kim m o ż e m y i p o t r a f i m y spotkać się na skraju twarzy.
Czy w moim świecie nie płoną lasy? Czy jestem podobny jakiemuś „ty”? A jeśli byłem, czy naprawdę już nie jestem?
Komu opowiadamy co zdarzyło się nam na ziemi, dla kogo ustawiamy wszędzie wielkie lustra w nadziei, że napełnią się i tak zostanie?
Zawsze niepewni, czy to byliśmy ja i ty, Annalena, czy kochankowie bez imion na tabliczkach z baśniowej emalii.
4
W pewnej „rozmowie z samym sobą” poeta powraca do okoliczności narodzin wiersza. Komentatorzy wciąż dyskutują autentyczność jego słów. Wstrzymajmy się od udziału w dyskusji i przeczytajmy, co Zbigniew Herbert ma do powiedzenia Zbigniewowi Herbertowi.
– Zamieszczony w tym tomie wiersz „Dwie krople” nie jest, jeśli pamiętam, pierwszy jaki napisałem, ale pierwszy, do którego mogę się po latach przyznać. Miałem wówczas kilkanaście lat. Była wojna. W czasie jednego z ciężkich bombardowań zbiegłem do schronu i wtedy na schodach zauważyłem w przelocie – gdyż pędzony byłem strachem – dwoje młodych ludzi, którzy całowali się. To było naprawdę niezwykłe w tej sytuacji.
– Dlaczego niezwykłe?
– Niezwykłe dlatego, że w takich jak opisana sytuacjach przerażenie wypełnia człowieka całego, każe mu zapomnieć o najbliższych. Obudzony w momentach totalnego zagrożenia instynkt życia wypełnia nas bez reszty szczurzym lękiem, jedyną wolą, aby ratować tylko siebie. A tymczasem tych dwoje ludzi przeciwstawiało szalejącemu okrucieństwu kruchą potęgę miłości.
(Rozmowa o pisaniu wierszy. Rozmawia (ze sobą) Zbigniew Herbert [w:] Herbert nieznany. Rozmowy, Warszawa 2008, str. 20).
Najprawdopodobniej mamy do czynienia z malowniczą legendą. Z zaklęciem rzucanym na rzeczywistość. Tak, tak. Wiersz to litania zaklęć.
On mówił że żona ma włosy
w których się można ukryć
Czy naprawdę nie poczuli ognia, który sięgał rzęs?
Ach, czy wcale nie zmienił się klimat? Czyli nie złagodniał wokoło Ulsgaardu od tego ciepła naszego? Czy niektóre róże nie kwitną teraz dłużej w parku, aż po sam grudzień?
Mersault
Ilustracja: Beksiński przemalowany.