Type and press Enter.

POGADAJMY Z KLASYKAMI #1 / ZWYCIĘSKIE PORAŻKI. ZNOWU

I

Mam żal do Zbigniewa Herberta, że tak hojnie rozdawał prezenty Przegranym. Ostrze ironii ich omijało. W najlepszym (?) razie przybierało łaskotliwy kształt młodzieńczego scyzoryka. Herbert zbudował Mitologię Przegranych. Nie on pierwszy, nie ostatni, oczywiście.

Trudno się dziwić, skoro wiele takiej Mitologii sprzyjało. Oczywiście polska historia. Historie podbijanych narodów, lokalnych wspólnot, plemion. Piękna myśl Henryka Elzenberga[1], że wartość sprawy nie tkwi w szansach zwycięstwa. Kult szlachetnej ofiary, ukorzeniony w religii i kulturze naszego kręgu cywilizacyjnego. Tak, wiele źródeł zasilało i zasila Mitologię Przegranych. Oczywista większość z nich jest etycznie i psychologicznie naturalna. Zresztą, co tu wiele gadać: mało kto lubi zwycięzców. Lubią ich prawie tylko ci, którzy na ich zwycięstwie coś zyskują. Pozostali, czyli przytłaczająca większość, mają do dyspozycji zwycięstwo inne: moralne.

Ale porażka porażce nierówna. I to samo dotyczy zwycięstwa.

Ale mit mitowi nierówny. Mit grecki nie jest Mitem Przegranych.

II

Marsjasz przegrał muzyczny pojedynek z Apollinem. Pojedynek, który sam mu zaproponował. Umówili się, że zwycięzca „bierze wszystko”, a dokładniej: robi z pokonanym, co tylko zechce. I tak się stało.

Wiersz Herberta (Apollo i Marsjasz[2]) mówi jednak, że właściwy (prawdziwy) pojedynek odbył się nie wtedy, ale później, już po werdykcie sędziów-słuchaczy, kiedy obaj rywale zostali sam na sam. Można to rozpisać tak:

Pojedynek 1 – Mitologia Zwycięzców – Zwycięzca: Apollo – Pojedynek niewłaściwy/poboczny

Pojedynek 2 – Mitologia Przegranych – Zwycięski przegrany: Marsjasz – Pojedynek właściwy/podstawowy

Dalej poetycki komentator mówi: walczą ze sobą słuch absolutny i ogromna skala. A dokładniej słuch zwycięzcy i krzyk przegranego. Apollo brzydzi się krzykiem, więc czyści swój instrument, żeby zająć czymś ręce w oczekiwaniu na śmierć rywala pozbawionego skóry, wiszącego ze związanymi rękami obok na drzewie. Marsjasz opowiada krzykiem „bogactwo swego ciała”. Pojedynek trwa: jeden krzyczy, drugi słyszy. Aż do chwili, gdy przemawia kręgosłup Marsjasza: „to już jest ponad wytrzymałość/boga o nerwach z tworzyw sztucznych”. Jest to więc chwila, w której rozstrzyga się „właściwe” zwycięstwo tego, który przegrał w „niewłaściwym” pojedynku. Apollo ma sztuczne nerwy (choć potrafi uczuć „dreszcz obrzydzenia” i ma jakieś granice „wytrzymałości”), dlatego przegrywa. Werdykt ogłasza natura, a dokładniej sędziowie-delegaci natury: skamieniały słowik i nagle siwe drzewo, „siwe/zupełnie”. (Pamiętamy: „słuch absolutny” – „drzewo siwe/zupełnie„). Zwycięstwo Marsjasza jest zupełne, tak jak absolutne było zwycięstwo Apollina w „niewłaściwym” pojedynku. Krzyk Marsjasza jest sztuką opowieści o „bogactwie swego ciała”. Sztuką naturalną, w której anatomia współgra z przyrodą. Zamyślone odchodzenie Apollina „żwirową aleją/wysadzaną bukszpanem” jest sztuką sztuczną. Sztuką sztucznego zwycięzcy, który  doskonale obojętnie duma czy z krzyku rywala powstanie „nowa gałąź sztuki – powiedzmy – konkretnej”. I jeszcze (doprawdy!) ta subtelna gra: „gałąź sztuki” (sztuczna gałąź) kontra „drzewo siwe” (drzewo naturalne).

No i gotowe. Wystarczyło tylko zmienić:

  1. a) porę pojedynku,
  2. b) rodzaj broni,
  3. c) sędziów,
  4. d) wektory zwycięstwa i porażki.

Te cztery drobne poprawki stworzyły kolejnego boga Mitologii Przegranych. Zdaje się, na dodatek, że każdego zwycięzcę można tak „załatwić”. Kij i medal mają po dwa końce: o jeden za dużo.

(Teraz, Marcinie, oddaję Ci głos: Gdybyśmy zatem mogli odrzucić wpojony nam w dzieciństwie przymus konkurowania o uznanie, bylibyśmy…[3]).

A teraz próbka matematyki w Mitologii Przegranych.

0+0=0-

Apollo jest okrutny i obrzydzony, więc staje się oskarżonym. Odwraca głowę i widzi wyrok na siebie.

0+0=0+

Marsjasz jest obdarty i obolały, więc staje się obronionym. Symetria liter „o” nie jest przypadkowa.

Marsjasz na długo przed swoim krzykiem (czyli na długo przed pojedynkami: „niewłaściwym” i „właściwym”) był pewien, że gra lepiej od boga. Kto gra pięknie, ten gra na śmierć i życie. Kto ginie w pięknej sprawie… Mit jest żywy, póki nie brak pięknych spraw.

III

pragnąłem znieść różnicę między tym co wysokie a niskie
ludzkości obrzydliwie różnorodnej pragnąłem dać jeden kształt
nie ustawałem w wysiłkach aby zrównać ludzi

pozbawił mnie życia Tezeusz morderca niewinnego Minotaura
ten który zgłębiał labirynt z babskim kłębkiem włóczki
pełen forteli oszust bez zasad i wizji przyszłości
[4]

Herbert wielbi rabunkową ironię leksykalną (wrogie przejęcie słownika oponentów). Jest to jeden z najłatwiejszych gatunków ironii. Skuteczny, jakże by inaczej. Ale ponieważ obosieczny, to niebezpieczny: wygrywany na dwóch instrumentach o wąskich skalach, podczas gdy areną właściwego pojedynku jest „ogromna skala”.

Jeszcze raz: ogromna skala. Do tej skali dobrze jest nawiązać. Po prostu dlatego, że zawsze dobrze jest nawiązać do sedna.

IV

Pytajnik ironii nie zmarszczył także czoła duńskiego księcia. Hamlet to Herbertowski Książę Przegranych. Zarówno w eseju, jak w wierszu.

Pochowany w pauzie huków armatnich i w naszym milczeniu ślubujemy ci, książę, bezsenność, niepokój, żarliwość.
[Hamlet na granicy milczenia]

Tak czy owak musiałeś zginąć Hamlecie nie byłeś do życia
wierzyłeś w kryształowe pojęcia a nie glinę ludzką
żyłeś ciągłymi skurczami jak we śnie łowiłeś chimery
[Tren Fortynbrasa]

Fortynbrasowi udziela Herbert słów pokonanego zwycięzcy. Słów, które są uzbrajaniem Hamleta: Zwycięskiego Przegranego. Owszem, po jego nadgarstku wodzi przyjazne ostrze scyzoryka, wspomnianego na początku tekstu[5]. Jeśli popłynie z tego krew, to akurat tyle, by starczyło do „przymierza krwi”.

V

prawa ręka piękna jak rozkaz
opiera się o powietrze
ale skrzydła drżą

Po osiemnastu latach[6] zrozumiałem i odczułem jeszcze jeden powód swojej sympatii do Nike, która się waha. Herbert jest tutaj zupełnie obok swojego Mitu Przegranych. Przełamuje dwie skale. Dobywa najcenniejszej ironii: ironii empatycznej. Czy robi to, „wstydząc się bardzo tej chwili wzruszenia”?

Zostawiam mu to pytanie jako „narzędzie współczucia”. Przyda się do budowy nowych instrumentów na horyzoncie koncertu, nie pojedynku.

 

Słowo: Adam

cudnymanowiec@gmail.com

Obraz: Jan de Baen, Zwłoki braci de Witt

 

 

[1]Herbert wielokrotnie podkreślał, że profesor Elzenberg był jego duchowym mistrzem. Można zajrzeć do dziejów tej fascynacji tutaj: Zbigniew Herbert, Henryk Elzenberg. Korespondencja, Warszawa 2002.

[2]https://fundacjaherberta.com/biblioteka-herberta/wiersze/apollo-i-marsjasz/

[3]https://statekglupcow.pl/2021/02/02/bernhard-gould-i-zloto-czytania/?fbclid=IwAR1bYkgGAi3x8v5BI-I-IgE6G5xJlu9QfYBIIuKFSTOs-NCOa_D34UJ9SjM

[4]Zbigniew Herbert, Damastes z przydomkiem Prokrustes mówi w: tegoż, Wiersze zebrane, Kraków 2008, str. 491.

[5]Herbert dobrze wiedział, że tożsamość Hamleta jest ironiczna. Jerzy Zawieyski wspomina swoją znamienną z nim rozmowę (z 28 marca 1956, data jest znów: znamiennym kontekstem): Hamletowie sa niezbędni, jako siły moralne i napięcia uczuciowe, ale życie nie oni kształtują. – Pamiętasz – mówiłem – „Antygonę” Anouilha? Jest to właściwie obrona Kreona. Antygona zrobiła swoje i odeszła, ale drobiazgi życia, brud życia należał do Kreona. Na nim się wspierało państwo, organizacja, instytucje – wszystko codzienne i kłopotliwe. Niemniej – dowodziłem, na co Zbyszek się zgodził – Kreonowie, Poloniuszowie, Fortynbrasi i im podobni – budują na Hamletach. (Zbigniew Herbert, Jerzy Zawieyski. Korespondencja 1949-1967, Warszawa 2002, str. 116-117).

[6]Osiemnaście lat temu czytaliśmy wiersz jako uczniowie klasy III krakowskiego VIII LO im. S. Wyspiańskiego. Zakochałem się w tej Nike zupełnie jakbym miał szesnaście lat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *