Bożydar Poniatowski, Oblężona Twierdza, Warszawa 2021, wydane własnym sumptem.
Posiadanie poglądów, takich albo innych, to w Polsce doprawdy poważna sprawa, gdyż jakikolwiek pogląd działa jak barwy wojenne – otwierasz, bracie usta i już jedna strona wie, że ma w Tobie sprzymierzeńca, druga zaś wroga. Mieć wroga – to jest rzecz szczególnie ważna, cóżbyśmy zrobili bez wrogów?!
Stan ten jest punktem wyjścia dla najnowszej książki Bożydara Poniatowskiego, autora wielu publikacji patriotycznych, które, mimo wielkich starań i uporu pisarza, nie zdołały dotąd opuścić narodowego podziemia. We wstępie autor rozlicza się z wcześniejszymi niepowodzeniami, skrzętnie i z zapałem opisując liberalną przemianę, jaką przeżył w ostatnich latach, szczerze wierząc, że zyskał dzięki niej obiektywny, całościowy widok na sprawy polskie. Liberalizacja poglądów nie zmienia jednak dawnych postaw: autor wciąż próbuje doprowadzić do odrodzenia narodu polskiego i tak, jak we wcześniejszych wydawnictwach, na pierwszych stronach książki umieszcza drzewo genealogiczne, mające wiązać go ze Stanisławem Augustem. Kwestię autentyczności owej genealogii, a raczej jej braku, wyjaśniono już przy pierwszej książce Poniatowskiego, bez mała dwie dekady temu, mimo to niestrudzenie pojawia się ona w kolejnych jego dziełach, wliczając najnowszą Oblężoną twierdzę.
Rzekomy królewski potomek, przyjmując cały bagaż nowych poglądów, wcale nie rezygnuje z przekonań starych, co dumnie obwieszcza, ogłaszając się wszem wobec Nowym Polakiem, należącym jednocześnie do obu skłóconych obozów, bez względu na to, czego dotyczy spór. Zakłada przy tym że Polaków najmocniej określa nie to, co kochają, ale właśnie to, z czym walczą, co prowadzi do pewnego rodzaju duchowo-społecznej schizofrenii, dobrze przecież wiadomo, że od kilku dekad Polakom najlepiej walczy się z innymi Polakami. Jakiż kocioł emocji, poglądów i racji wrzeć musi w piersi Poniatowskiego! Jakaż kipiel złowieszcza! Podczas lektury Oblężonej twierdzy możemy się tego jedynie domyślać – książka w swoim zamyśle jest remedium na wszystkie bolączki uwierające nasz naród i demaskuje wszystkie zagrożenia na Polskę czyhające. Należy zauważyć, że większość tych widm generują sami Polacy, oczywiście w opinii „tych drugich” Polaków. Poniatowski bez głębszej refleksji przyjmuje obawy zarówno jednych, jak i drugich.
Książka składa się z kilkunastu rozdziałów, w których autor przygląda się różnym dziedzinom życia publicznego, politycznego, obyczajowego. Już pierwszy budzi spore kontrowersje, wielu czytelników zapewne zakończy na nim swoją lekturę. Nazywa się on bowiem „PŁEĆ” i w pierwszym podrozdziale zauważa, nic nie grozi naszemu krajowi bardziej, niż coraz zuchwalsze i śmielsze kobiety, które jednocześnie chcą walczyć z nadmierną seksualizacją życia publicznego, z drugiej zaś wprowadzają seksualną swobodę i samowolę na niespotykane dotąd poziomy! Niepochlebnie wypowiada się też o ich dążeniu do równouprawnienia na różnych polach, przywołując przy tym radykalne argumenty o pracy w kopalniach i wnoszeniu pralek na trzecie piętro. Znajdziemy tutaj też sporo narzekania na prawa kobiet i odgórne parytety w różnych instytucjach. Czytelnik, którego ten podrozdział wprawił w zachwyt, po chwili dostaje kubeł zimnej wody na głowę, bowiem w podrozdziale drugim, dowiadujemy się, że największym zagrożeniem dla Polski są jednak mężczyźni! Zaczyna się od agresywnego ataku na patriarchat i jego owoce, dalej przechodzi autor do rażących nierówności społecznych, oburza się z powodu ustalanych przez mężczyzn standardów piękna, którym kobiety starają się dorównywać. Punktuje dyskryminację na każdym kroku, od dyskryminacji właściwej przez komplementy, aż po zwyczajne bycie miłym, dowodzi, że większej świni niż mężczyzna świat nie widział! Bezlitośnie krytykuje bezmyślnych osiłków jako archetyp muszący powoli odejść do lamusa, jednocześnie narzekając na zastępujące go pokolenie mężczyzn zniewieściałych i delikatnych, którym „zdecydowanie przydałoby się wojsko!” Wychodzi więc na to, że gdyby nie kobiety i mężczyźni, Polska rosłaby w siłę bez najmniejszych hamulców!
Jeśli ktoś po lekturze dwóch pierwszych podrozdziałów nie jest jeszcze oburzony, za chwilę pojawia się trzecia część rozprawy o płciach, poświęcona osobom transpłciowym, z której najpierw dowiemy się, że nic nie zagraża nam bardziej niż takie właśnie indywidua, potem zaś, w dość obszernym wywodzie odkryjemy, że prawdziwym zagrożeniem jest nietolerowanie takich osób. Rozdział o płci zamyka ostatnia część, w której autor twierdzi najpierw że bardzo groźnym jest stwierdzenie, że mamy tylko dwie płcie, a jeszcze groźniejszym jest decydowanie za dziecko jaką płeć owo dziecko posiada. Zaraz potem twierdzi odwrotnie, że zagraża nam właśnie zamknięcie i zaściankowość i że płeć jako taka jest klatką, w której człowiek przez całe życie pozostaje zamknięty, wolność zaś zapewnić może jedynie rozerwanie prętów owego więzienia!
Wnikliwe przeglądanie kolejnych rozdziałów nie ma tutaj sensu – jest tam mnóstwo kontrowersji i przeczących sobie paradoksów myślowych, politycznych i społecznych. Przeczytamy między innymi o Kościele (którego wpływ jest jednocześnie zbawienny i zgubny), o polityce, o kulturze i sztuce – jednym słowem, każdy znajdzie coś dla siebie. Szczególnie ciekawym jest rozdział poświęcony historii, z którego dowiadujemy się, że jesteśmy jednocześnie mesjaszem narodów i państwem bez stosów, oraz siedliskiem nietolerancyjnych morderców. Zaciekłość, z jaką autor zwalcza każdy kolejny pogląd, każdą postawę i myśl, dziwi tym bardziej, że co chwila ów ognisty radykalizm zwraca się w przeciwne strony, i atakuje tych, po których stronie stał chwilę wcześniej.
Gdyby autor zdecydował się podzielić książkę na dwa tomy, po jednym dla każdej ze stron podziału, wówczas pewnie odniósłby niemały sukces, mówiąc każdej z grup to, co ta chce usłyszeć. Z pierwszych recenzji płynie jednak oburzenie – i bez względu na zapatrywania piszących, w każdym z tekstów jak mantra pojawia się zarzut, że mimo mnóstwa rozsądnych i logicznych twierdzeń, książka zawiera drugie tyle bzdur, kłamstw i urojeń! Zaskakująca jest ta jednomyślność wszystkich recenzentów, różniących się jedynie w określeniu: która połowa książki oburza, a która mówi „jak jest”.
Jeśli czytelnicy odbiorą najnowsze dzieło Poniatowskiego w ten sam sposób, autor w pewien przewrotny sposób dopnie swego i mimo wszystko Polaków zjednoczy. A że zjednoczenie to wyrazi się przez wyrzucenie książki do kosza, to już inna sprawa. Ciężko zatem stwierdzić, czy Oblężona twierdza okaże się porażką, czy sukcesem…
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy