Type and press Enter.

JAK, MIMO ZAMIŁOWANIA DO RZEK, NIE POLUBIŁEM SIĘ ZE STASIUKIEM I JEGO RZEKĄ

Andrzej Stasiuk, Rzeka dzieciństwa, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec, 2024.

Po pisanie Stasiuka sięgnąć miałem już od dawna — głównie za sprawą tych co mówili mi: weź i sięgnij po pisanie Stasiuka, tak mi mówili, no to kupiłem kiedyś na promocji, postawiłem na półce, pozwoliłem pół roku przeleżeć no i przeczytałem w końcu.

Rzeka dzieciństwa stoi gdzieś pomiędzy esejem a dziennikiem — w płynny strumień świadomości autor wplata relację ze swoich wypraw na wschód, zahaczając przy tym o tematy niezwykle ważne: wojnę w Ukrainie, kryzys na granicy z Białorusią, no i wciąż żywą historię polskiego wschodu. Do tego mnóstwo przemyśleń na temat natury i swojego miejsca w świecie, czy to tym naturalnym, czy ludzkim.

Głównym atutem tego pisania (choć jednocześnie także głównym źródłem mojego nim rozczarowania) jest jego głęboka humanitarność i empatia — głównie względem ludzi, potrzebujących pomocy ofiar wojny. Autor jest niewątpliwie mocno wrośnięty także w naturę w ten świat, w którym obecność człowieka okazuje się przykrym i rozczarowującym dodatkiem. Wielu czytelników z pewnością znajdzie tutaj myśl, która może za sobą pociągnąć i zafascynować, jest to bowiem spojrzenie wielowymiarowe, a przez formę podania, także mocne i wyraźne.

Jednak im dalej brnąłem w lekturę, tym bardziej brakowało mi w tym pisaniu o świecie pewnej metafizyki, jakiegoś dodatkowego wymiaru, który spinałby wszystko z sobą. Świat z nami, nas ze światem, potem nas z nami. Chodzi o coś więcej niż wyrażenie rozczarowania człowiekiem w naturze — zgoda, w naturze jesteśmy, jak pisał poeta, plamą, ale plamą wpisaną w tę naturę, ulokowaną w niej i zakorzenioną. Tymczasem autor, wciąż skupiony na siebie, zdaje się nie oddawać sprawiedliwości temu, co na zewnątrz. Ani człowiekowi, będącemu źródłem rozczarowania, ani naturze, będącej zaledwie bezosobową scenografią wydarzeń. Po prostu jest, nieco trwalsza niż człowiek, zatem jakby bardziej ukonstytuowana, ale na dłuższą metę, gdyby tylko istniała możliwość wystarczająco długiego patrzenia, być może tak samo rozczarowująca.

Teksty wojenne, zwłaszcza te mieszające w sobie teraźniejszość z przeszłością, wojnę w Ukrainie z Holokaustem, komentujące przy tym naszą polską mentalność, robią niemałe wrażenie. Zestawianie tylu radykalnych, bolesnych, wciąż krwawiących obrazów i wydarzeń, wszystko to w intensywnym wewnętrznym monologu, który autor wydobywa ze środka. Tak, tutaj w pewnością są najlepsze strony Rzeki

Im dalej brnąłem w lekturę, tym bardziej byłem znużony ciężkim tonem tego monologu. To, co z początku robiło wrażenie, na końcu stało się niemal nieznośne. Stasiuk ciągle gdzieś jedzie, śpi w śpiworze, pije wódkę, pije kawę, wszędzie gdzie się zjawi jest outsiderem, co bez przerwy podkreśla — albo wśród młodych towarzyszy wyprawy, albo wśród Ukraińców, którym pomaga, albo w planowanej wyprawie na mongolskie pustkowie. W wigilię zostaje sam i pakuje paczki z prowiantem dla ofiar wojny, bo jego przecież wigilia nie dotyczy (nie krytykuję tego! Poświęcenie czasu na dobro, to zapewne najlepszy sposób na spędzanie dowolnych świąt!).

Zawsze jest szorstki, zawsze twardy, zawsze jest ponad tym, co komentuje. Na każdej stronie wyobrażam go sobie z tą samą poważną miną, z którą brnie przez kolejne grube kolumny tekstu z akapitami rozlewającymi się na kilka stron, żeby opowiedzieć jak to dziwi się młodym kolegom, wpadającym na egzotyczne jedzenie, kiedy on na wyprawie to jadłby tylko hot dogi ze stacji i pił red bulle, bo przecież nie jest na jakiejś tam wycieczce, tylko na WYPRAWIE, będzie więc pisał o spaniu na ziemi w śpiworze, w wielkim mrozie, z wielkim kacem, bo tak należy.

Przy wszystkich tych minusach, jest Stasiuk pisarzem, który od czasu do czasu wyskakuje z genialnym, błyskotliwym, pięknym zdaniem. A są pisarze, którzy rodzą się, piszą i umierają i po drodze nie przychodzi do nich ani jedno takie zdanie. 

Rozumiem tych, którym pisanie Stasiuka się podoba, mnie najpierw lekko rozczarowało, potem wymęczyło niemożebnie, choć mimo wszystko nie uważam, że to złe rzeczy. Ale powrotów chyba nie będzie. Elo. 

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *