Type and press Enter.

Bardzo krótko / Pierre Michon / Żywoty maluczkich

Skarby, kolejne niespodziewane skarby. Już sam tytuł sugeruje oddanie głosu tym, którzy zazwyczaj go nie mają. To jednak tylko jeden z licznych elementów gry Michona z czytelnikiem. W istocie główni (i bez wyjątku tytułowi) bohaterowie kolejnych opowieści są w nich często postaciami epizodycznymi, drugoplanowymi.

To dzieło erudycyjne i intertekstualne, ale i przepełnione egzaltacją. Jego styl jest podniosły, chwilami wręcz barokowy, poetycki i pełen wybujałych metafor, podkręcony jeszcze archaizującą stylizacją z pretensjonalnym szykiem zdań, której to manierze przypisać należy jednak zamysły parodystyczne, nie mimetyczne, jakby literat drwił ze swego rzemiosła, które to wrażenie wzmaga dodatkowo często podkreślana niepewność narratora co do opisywanych zdarzeń, czyniąc żywoty maluczkich domeną domysłu, który rzadko jest domysłem życzliwym. Paradoksalnie, Michon oferuje przy tym istne zatrzęsienie szczegółów, które przy bliższym zbadaniu służą jednak wyłącznie dalszemu zaciemnieniu malowanego obrazu.

Książka Michona to nie tylko kpina z literatury i przekonania o jej misji, to również kpina z czytelnika i jego rozbudzonych tytułem oczekiwań. Michon z wyrachowaniem tej obietnicy nie spełnia, pokazując odbiorcy, oczekującemu tak zwanego przesłania, środkowy palec. Odbrązawia przekonanie o wzniosłym powołaniu pisarza, nie tylko dekorując je cierpieniem, ale i portret samego pisarza (w domyśle samego siebie) malując nader antypatyczny.

Toczy się też na tych kartach nieustanny, symboliczny pojedynek między życiem, uosabianym przez silne, dominujące postaci kobiece, a życia odwieczną przeciwniczką, której ostateczny a nieunikniony tryumf wieńczy każdą z opowieści w postaci aktu zwyczajnego jak pierdnięcie, beznamiętnie przekreślającego marzenia o spełnieniu czy zbawieniu.

Michon zwodzi i kluczy: prosta, linearna opowieść jest dla niego zjawiskiem obcym i zapewne wstrętnym. Najpierw przekonuje więc, że słynny cykl życia niekoniecznie jest jednolitym, nieubłaganym mechanizmem, któremu trzeba się fatalistycznie poddać; istnieją jakoby sztuczki, które pozwalają go złamać i przezwyciężyć. Ucieka się do nich butny narrator, by zbyt późno przekonać się, że złamany los nie jest bynajmniej godny pożądania.

A przecież los, złamany czy prosty, i tak w końcu powróci w stare, utarte koleiny, nawet jeśli przyjdzie mu na to trochę poczekać – przecież nie zbywa mu ani na czasie, ani na cierpliwości. Ostatecznie ból i śmierć zrównują nas wszystkich, bo jedno zero, choćby się nie wiadomo jak nadęło i nie wiadomo czym obwiesiło, nigdy nie będzie większe od drugiego zera.

utracjusz

Wizerunek autora zmontował niesławny paweł m na podstawie oryginalnej fotografii autorstwa Jeana-Luca Bertiniego, udostępnionej na licencji CC BY-SA 3.0.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *