Type and press Enter.

TRZECH PANÓW, ŁÓDKA I PIES / JEROME K. JEROME

O trzech panach płynących łódką i towarzyszącym im czworonogu, po raz pierwszy usłyszałem, gdy z Kapitanem MO i Utracjuszem siedzieliśmy w ramach kameralnego zjazdu w jednej z opolskich kawiarni i zastanawiali się, który z ważnych miejskich budynków podpalić najpierw. Szczęśliwie dla Opolan, dobra kawa i lody wprowadziły nas w nastrój łagodny, tak, że zmieniliśmy temat z rozbojów na literaturę i niczego poza kilkoma próbami pobicia zdziałać nam się nie udało. Zamiast tego owocnie sobieśmy pogadali, a że w trzech siedzieliśmy, to któryś z moich rozmówców rzucił w pewnej chwili tytułem: Trzech panów w łódce nie licząc psa. Swoim brzydkim zwyczajem oceniania książek po okładkach i tytułach, natychmiast się książką Jerome’a zafascynowałem i czem prędzej przeczytać postanowiłem.

No i zajęło mi to nieco czasu (pędzie półtora roku!), ale w końcu mogę uroczyście i wszem wobec oświadczyć, co następuję: książkę w końcu przeczytano! I podniosłość tego obwieszczenia nie jest wcale przerysowana, w przypadku książki o panach w łódce i psie, mamy bowiem do czynienia z rzadko spotykanym świętem opowieści i opowiadania! A święto święcić należy! I każde takie święto jest okazją, do przypomnienia sobie, że powieść jako taka wzięła się z przesiadywania po nocach w mniej, lub bardziej podejrzanych miejscach i z wybrzmiewających tam gawęd. Postawić tutaj należy odważną tezę, że im gorszą reputacją cieszyło się miejsce podobnego gawędziarstwa, tym ciekawszy gatunek literacki musiał się w takiej kuźni wykuwać.

Jerome K. Jerome, pisząc książkę o podróży z punktu A do punktu B, paradoksalnie nie ma najmniejszych chęci do skupiania się na samej podróży, za dobry z niego pleciuga! Autor wykorzysta dosłownie każdą okazję, by zboczyć z kursu i wcisnąć czytelnikowi jakąś anegdotę – zanim jeszcze rozpoczną się przygotowania do wyprawy, na kilkunastu stronach pierwszych rozdziałów, czytelnik dowie się o skutecznym sposobie autodiagnozowania chorób wszelakich (polegającej z grubsza na tym, że z góry zakłada się, że się na daną chorobę cierpi), o użyteczności prognoz pogody w XIX wieku, o wszystkich blaskach i cieniach wypraw morskich i spożywanych w ich czasie posiłków, o zaletach biwakowania pod gołym niebem w pogodną noc i o tychże samych w noc deszczową. W końcu jednak, mimo wszystkie starania autora, udaje się trzem panom i psu wyruszyć w podróż.

Nie jest to jednak szczęśliwie koniec anegdot – karnawał opowieści, bujd, przechwałek, bredni wyssanych z palca, żartów, lamentacji, fars i dramatów dopiero się zacznie! I będzie ich tyle, że od czasu do czasu czytelnik ze zdumieniem przypominał sobie będzie, że wraz z bohaterami przemierza Tamizę (od czasu do czasu wpadając przy tym do wody). Każda z tych małych perełek to jest cudo, zwłaszcza, że humor często płynie nie tylko z samych opowiastek ale i z kontekstu – porównania bujd z rzeczywistą podróżą, ich wzajemnym iskrzeniu, oraz pewną postawą bohatera, którą złośliwy czytelnik mógłby określić mnóstwem nieprzyjemnych słów, od narcyzmu i megalomanii, przez egoizm, aż po jawne łganie w oczy – bo ta najeżona anegdotami opowieść sama też jest anegdotą. I ten narrator jest kolejnym żartem autora – ileż w jego opowieści przesady, przechwałek i zuchwalstwa! Coś pięknego!

Jak pisałem na wstępie – to jest wielkie święto opowieści, a dla czytelnika, wielkie święto czytania. Siadasz bracie i po prostu czytasz, tak jakbyś dosiadał się w jakimś barze do kogoś, kto opowiada właśnie najciekawsze opowieści w okolicy. Słuchasz, śmiejesz się przez cały wieczór, a potem, przez kolejne dni opowiadasz dalej, jaką zabawną historię słyszałeś tu i tam, a jeśli dobrze pojąłeś gawędziarski żywioł, dopisujesz do zasłyszanej historii dwa akapity a potem do upadłego wmawiasz wszystkim, że to święta prawda i wszystko przydarzyło Ci się osobiście nie dalej jak miesiąc temu!

W przedstawieniu tego, jak dobra jest to książka, jestem jednak niestety bezsilny – całe jej dobro tkwi w wielkim nagromadzeniu humoru i to humoru o dość szerokiej rozpiętości, barwach i tonach, w iskrzeniu między postaciami i wzajemnych złośliwościach. Jeśli chce się tego zatem doświadczyć, trzeba za tę pozycję bezwzględnie chwycić! A chcieć się powinno, bo to jest prawdziwy skarb, doskonały na jesień (i na każdą inną porę roku też) kiedy szybciej ciemnieje i można spokojnie usiąść i posłuchać awanturniczno-podróżniczych gawęd z XIX wieku… To jest wielka przygoda, powiadam Wam! Dla wszystkich lubiących akweny wodne, szczekające czworonogi, śmiech i awantury!

 

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *