Dzisiaj, to jest 13 października, o godzinie 18 w Centrum Kultury i Sztuki w Kaliszu przy ulicy Łaziennej odbędzie się organizowany razem z galerią Operis.Artis wernisaż prac Doroty Sandeckiej, sama wystawa potrwa przez równy miesiąc, czasu jest zatem sporo, jeśli ktoś będzie w pobliżu, niech odwiedza, niech ogląda. A dziś z okazji tego wydarzenia kilka kompulsywnie wypisanych akapitów o pracach malarki.
Obrazy Doroty Sandeckiej zawieszone są gdzieś w nieuchwytnej przestrzeni, pomiędzy różnymi, momentami nawet sprzecznymi materiami. Malarka sięga w różne kierunki, zdaje się jednak, że nigdy nie stawia ostatniego kroku, nie stawia kropek na końcu, co zdaje się być zawoalowanym zaproszeniem dla odbiorcy, sprowokowaniem go do czynnego udziału w wyjaśnianiu obrazu, czegoś na kształt współtworzenia jego ostatecznego kształtu.
Sięga w stronę barwy, czasem jest w tym wchodzeniu w kolory oszczędna, ale kiedy indziej prowokacyjnie przesyca pewne akcenty, kładzie farbę jak wykrzykniki na płótnie. Czy to element jakiejś gry? Prowokowanie i przyciąganie uwagi, odwracanie jej od innych elementów? A wszystko to w gąszczu figur, brył, linii, układających się w wielką plątaninę, już, już mających przyjąć jakiś znajomy kształt, ale jak niewypowiedziane słowo zawisłe na końcu języka zatrzymują się, nie ujawniają, trwają tuż przed granicą rozpoznania, pozostając w krainie skojarzeń, przenośni, szeroko pojętej dowolności.
To są obrazy, z którymi trzeba chwilę postać twarzą w twarz, chwilę pograć w tę grę, którą autorka prowokuje, przejrzeć się w nich (jakkolwiek porównywanie sztuki do lustra nie jest nudne i banalne, trzeba było to napisać). W galerii Operis.Artis, Dorota Sandecka ze swoimi obrazami gości od wiosny – nie tylko w budynku samej galerii, ale też w Pałacu Myśliwskim i w pensjonacie Lido w Antoninie – i w tym czasie wielu odwiedzających wystawę ludzi zatrzymywało się i patrzyło nieco dłużej, mówiło później o rzeczach z tych kształtów (a może raczej z siebie) wydobywanych. I były to rzeczy szalenie różne i różnorodne, jakby ci ludzie opowiadali nie tyle o obrazach, co właśnie o sobie samych, w końcu to oni stawiali tam ostatni krok, odgadywali te słowa na końcu języka zawisłe.
To jest malarstwo niezwykle bliskie ciału, organiczne, można powiedzieć. Jak blisko mu do krwiobiegu, do ścięgien, do tkanki! Obrazy podskórne. Ale jednocześnie pełne ostrych kształtów wołających o niemal industrialne skojarzenia. I wszystkie te kształty, zadrapania, napisy, pieczęcie, jak warstwa napisów na miejskich murach, świadczących o tym, że miasto żyje i tętni. Że ktoś tutaj był. Ale jednocześnie jak erozja, powoli i cierpliwie ścierająca kolejne warstwy świata. Te obrazy ciągle są gdzieś pomiędzy. Ostatni krok stawia odbiorca, twórczość Doroty Sandeckiej domaga się tych, którzy patrzą.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy