No, to skończyłem czytać Miasteczko, w którym czas się zatrzymał Hrabala. Zapytacie – co tam nowego u Hrabala? Odpowiem: to samo co zawsze. To samo, to znaczy najlepsze czytanie, na jakie trafić można.
Miasteczko pisał Hrabal w 1973 roku, zaś impulsem do pisania były problemy zdrowotne – pisarz nie domagał i te swoje niedomagania zinterpretował jako nowotwór (szczęśliwie lekarze zinterpretowali je nieco inaczej), przekonany o bliskim końcu, postanowił w wielkim pośpiechu spisać kolejny fragment opowieści o swojej młodości, o ludziach, których już nie ma: matce, ojcu i stryju Pepinie, dobrze bowiem wiedział, że jako jedyny zna i może opowiedzieć o tym światu.
Jakiś czas temu czytałem Postrzyżyny, dziejące się w tym samym miejscu, kilka lat wcześniej, tam dowiadujemy się, jak stryj Pepin wpadł do swojego brata, Hrabalowego tatusia w tygodniowe odwiedziny, z Miasteczka zaś dowiadujemy się, że stryj pozostał w gościach już do śmierci i nie zmarł bynajmniej po tygodniu.
Miasteczko jest właśnie opowieścią o dwu braciach: Francinie i Pepinie i jak to u Hrabala bywa, jest raczej zbiorem kolejnych anegdot i historii, nieraz prawdziwych i własnych, nieraz prawdziwych i zapożyczonych, nieraz zaś zupełnie zmyślonych. Pisanie Hrabala, jest tu jak zawsze kompulsywne i przepełnione anegdotami i żartami, być może nawet bardziej niż zwykle, skoro było tutaj sprawą życia i śmierci. I tak samo – to ocalenie świata, który już odszedł i ludzi, którzy są już gdzie indziej, jest zawsze charakterystyczne dla tego co Hrabal pisze, tutaj wybrzmiewa nawet głośniej. Ponoć jesteśmy coś winni tym, co byli tu przed nami.
Ale czeski pisarz w swoich książkach wcale nie skłania się w stronę wypisywania laurek nieobecnym – pisząc nieraz sobie ze swoich bohaterów dworuje, nie omija wstydliwych szczegółów, pewnie wiele z nich dodaje od siebie, wszystko podlewa swoim świetnym humorem, dzięki czemu dostajemy w ręce opowieść o żywych ludziach, historie, które mogły dziać się i wczoraj, brak tutaj elementów pozłacanych i ozdobników.
I najlepsze na koniec jest to, że na autor pozwala temu światu odejść. Nie upiera się, by męczyć go w nieskończoność, zalewać polewą sentymentów i idealizować, od teraźniejszości zaś i przyszłości uparcie wymagać, by zatoczyły krąg i wróciły do tego, co było kiedyś. To pożegnanie jest smutne, wiadomo, ale przebija w nim hrabalowa pogoda, płynąca z tego, że świat to jest cholernie piękne miejsce.
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy