Type and press Enter.

INSTRUMENTALNA SAGA RODZINNA #1 / BĘBEN

A tak, tak, nie, nie, to, to, to… to oczywiście, że tak. Dziadka bębna to ja pamiętam dobrze! No, dobrze zapadł mi w pamięć. Dziadek bęben, tak. Jak tak go wspominam to widzę, jak stoi, cały taki postawny i dumny, siłacz taki, mocarz, atleta. I to drewno jego takie topornie ciosane i on był z tego dumny bardzo, z tego ciosania całego. No, dumny był, dumny, nie zmyślam.

Dziadek bęben to lubił sobie usiąść i powspominać: że starszego instrumentu to się nie znajdzie, że to wszystko, co po nim to były już tylko różne przerosty – formy nad treścią, rozmiaru nad brzmieniem i inne jeszcze przerosty, dziadek bęben to potrafił nawymyślać.

Mówił potem, że przed nim to wcale muzyki nie było, że przed nim to tylko rąbali kamieniem o kamień i gałęzią o gałąź i że jak go z tego drewna strugali, to chcieli żeby brzmiał jak grom z nieba! I mówił, że jeśli jakiś instrument go poprzedza, to tylko i wyłącznie ten grom z nieba właśnie. A my nie wnikaliśmy, jak tak grzmiał, to patrzeliśmy się raczej chować, uciekać, raczej dziadka złościć nie chcieliśmy.

Dziadek bęben to lubił opowiadać, że ta skóra co go nią obciągnęli, to z mamuta była zdzierana albo z jakiego innego pradawnego stwora. A potem to się okazało, że to nie był żaden mamut tylko jakaś koza, co to na nią dzieci Jadźka wołały, i inne instrumenty to nawet palcami go sobie pokazywały i śmiały się z niego, że taki z niego mamut. Ale my to nic mu znać nie dawaliśmy, że coś wiemy o tej kozie, bo jak się dziadek denerwował to grzmiał jak ten mamut, albo nawet jak ten grom, a my się tego grzmienia jego mocno baliśmy.

A potem to pamiętam go jakby mniejszego, takiego zgężonego, zgarbionego, były takie sytuacje, że lubił siadać w kącie, lubił się nie odzywać, patrzył tak spode łba, taki był trochę wystraszony, tak się trochę wstydził. A jak przychodziły kotły to nawet nie przychodził się przywitać i bardzo niegrzeczne rzeczy mówił, że to nie są żadne prawdziwe instrumenty, że to są Ą-Ę, że orkiestra, że z fletami się kolegują i że to jest wielkie jaśniepaństwo, co to o prawdziwej muzyce nic nie wie i gromu z nieba to nawet nie słyszało.

Potem to dziadka widywano w takich towarzystwach, potem to dziadek zadawał się z elementem, ktoś go podobno widział jak grał na ulicy, podobno grały na nim jakieś dzieci… różne to historie się słyszało, nie powiem, nie powiem. A jak ktoś dziadkowi to mówił to dziadek grzmiał i krzyczał: kurwamać!, ale na koniec dumnie się napinał i mówił, że prawdziwa muzyka to rodzi się na dole, a nie gdzieś tam wysoko, że prawdziwa muzyka to jest organiczna i że u podstaw i że on sam jest pozytywista-prymitywista i że masy porusza, nie to co jakieś kotły i cymbały inne, takie rzeczy mówił i już się nie złościł.

I takiego go chyba będę pamiętał, trochę takiego a trochę takiego. Jak tak grzmi u podstaw, organicznie i jak mówi że wszystkie instrumenty to z niego, a on niby z gromu. Dziadek bęben, no. No i jak o nim myślę, to jednak skórę on ma w tym myśleniu z mamuta, niech mu będzie, niechby miał nawet z dinozaura jakiego!

paweł m

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *