Type and press Enter.

PRZEBŁYSKI SPOD HORYZONTU #1 / MAJA BERNACZEK – TAM GDZIE WSZYSTKO SIĘ STAŁO / TRAKTAT O RĘKACH CIEMNYCH I JASNYCH

Maja Bernaczek, Tam, gdzie wszystko się stało, 40x40cm, 2017.
Maja Bernaczek, Tam, gdzie wszystko się stało, 40x40cm, 2017.

No, to zrobiliśmy z Marcinem, Biegańskim Marcinem, malarzem coraz lepiej kojarzonym, przynajmniej w niektórych kręgach, zrobiliśmy przegląd fotografii. Taki duży, ogólnopolski, żeby rodzice w końcu coś na kształt dumy poczuli, no i rzeczywiście nam się ludzie z całego kraju pozgłaszali, prace przysłali, niektórzy nawet przyjechali, dobre to spotkania były i cały przegląd ogólnie dobry. Dla pewności, żeby wyszło okazale, całe przedsięwzięcie nazwaliśmy Horyzont Zdarzeń, wiecie – fizyka, czarne dziury, osobliwości – trudne słowa, poważne sprawy.

I ja parę przebłysków z tego Horyzontu chciałbym tu wyciągnąć, napisać Wam o paru spotkaniach – nie tyle z twórcami, bo na rozmowę z każdym czasu nie było – raczej z ich pracami, na które spokojnie się napatrzyłem, czasu było sporo, najpierw przy rekrutacji, potem przy składaniu katalogu, potem przy ich zawieszaniu, na końcu zaś przy udawaniu zwiedzającego, który te zdjęcia przyszedł sobie pooglądać. Coś się tam ułowiło, coś Wam z tego patrzenia poopowiadam.

No to pierwsza jest Maja Bernaczek, pierwsza alfabetycznie, ale i pierwsza z wyróżnionych w konkursie, wyróżniona za dwie prace pod tytułem Tam, gdzie wszystko się stało. Dwa czarnobiałe zdjęcia, czterdzieści na czterdzieści centymetrów, a na nich wnętrza dłoni. Na pierwszym zdjęciu dłonie jasne, czyste, miękkie. Światło spoczywa na nich gładko, rozprasza się miękko, jakby od niechcenia wpada w szczeliny między palcami. Zdjęcie balansuje gdzieś na granicy ostrości, zbyt miękkie, żeby rozrysować mapę zmarszczek i linii. Na drugim zdjęciu wnętrze dłoni składające się w zasadzie z samych zmarszczek i linii, ułożonych niby mapy, niby kolejne warstwy geologiczne. Światło rysuje ostre cienie, obiektyw czujnie przygląda się całej tej topografii, nie przepuszcza żadnej linii, wydobywa na wierzch fakturę skóry.

Dłonie miękkie i dłonie twarde. Mój Tata nauczył mnie w życiu paru rzeczy: tego, jak poruszają się figury na szachownicy, tego, że trzeba być dobrym, tego jak zarzucać wędkę (w wędkowaniu lubiłem tylko zarzucać wędkę, gdy okazało się, że wszystko, co ważne dzieje się już po zarzuceniu, przestałem na ryby jeździć), tego, że nie masz kozaka nad Henryka Sienkiewicza i tego, że twarde ręce są zawsze lepsze niż ręce miękkie. Że trzeba żyć tak, żeby mieć twarde, zaprawione w boju, harde ręce. Bo to jest wyznacznik tego, czy żyje się solidnie, czy zna się życie, czy już swoje się przeżyło.

A ja jestem człowiekiem z jasnymi rękami. Gdy byłem dzieckiem, nasłuchałem się jak Vanessa-Mae gra na skrzypcach, poszliśmy z Mamą do miejsca gdzie na skrzypcach gra się, nie pamiętam już, co to było za miejsce, pamiętam natomiast doskonale faceta, który usłyszawszy, że chcę grać na skrzypcach kazał pokazać sobie dłonie i orzekł, że „to dziecko ma za krótkie. za grube i za miękkie palce” – resztę życia przyszło mi wieść bez skrzypiec, za to z miękkimi i grubymi palcami, bo takie krótkie to one chyba nie są, chyba normalne, zresztą skoro do dłubania w nosie starczają to nie ma chyba co narzekać.

Życie człowieka z jasnymi rękami nie jest łatwe, powiadam Wam. Wciąż trzeba robić coś, żeby sobie i innym dowieść, że to wcale nie są dwie lewe ręce, że coś się potrafi, że coś się umie, że przeżyło się to i tamto, z tym i tamtym gadało, że jest się człowiekiem. No to porąbie się czasem drewno, czasem węgiel wniesie, czasem naoliwi drzwi, żeby nie skrzypiały, czasem poprawi się łańcuch w rowerze, albo nawet oponę zmieni (a to trzeba odkręcić koło, to nie tak, że to łatwizna jest jakaś) i inne takie rzeczy się zrobi czasami. I siada się potem z poczuciem dumy, zwłaszcza gdy ktoś zauważy, o jak ładnie skoszony trawnik, o już cały węgiel wniesiony, o, to, o, tamto.

Ale potem spotyka się kogoś z twardymi rękami, chciałoby się powiedzieć: z prawdziwymi rękami. Kogoś kto na te swoje ręce uczciwie zapracował, kogoś kto może przybrać hardy wyraz twarzy, wyglądać poważnie i dumnie, i nikt nie ma co do tego wątpliwości. I jak widzę kogoś takiego to już sam ten widok mnie demaskuje, obnaża, że wszystkie te moje czynności, te ludzkie gry, te moje poważne grymasy, marszczenie brwi, to moje bycie człowiekiem, to jest udawanie. I wiem, że kto by na mnie wówczas nie spojrzał, zaraz mnie prześwietli, zaraz się połapie, wszystkiego się dowie, nawet jeśli ręce będę w kieszeniach trzymał.

Obiektyw zbliża się, próbuje złapać ostrość, ale nie ma na czym łapać ostrości. Linie rozmywają się, toną w miękkim świetle. Czy da się z tym coś zrobić? Czy jest jakiś ratunek dla ludzi z jasnymi rękami, jakieś niebo dla nich? Czy tak jak w dziadach, te dusze co się nie nacierpiały, na happy endy liczyć nie mogą?

Wstanę jutro wcześniej (słowa te piszę po nocy), zrobię ciepło w piecu jeszcze zanim inni wstaną, porąbię trochę drewna i będę się modlił, żeby jakieś odciski wyszły, żeby nikt się nie domyślił, żeby mnie nikt nie zdemaskował.

zmatowiały paweł m, syn Marka i Wiesławy

(Organizowaną przez galerię Operis.Artis wystawę poprzeglądową HORYZONTU ZDARZEŃ, w tym obie prace „Tam gdzie wszystko się stało” Mai Bernaczek oglądać można do początku stycznia w Pałacu Myśliwskim w Antoninie)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *