Type and press Enter.

NA CO KOMU MARTWE DUSZE?

Przy komputerze leży sterta książek, które obecnie czytam. Ale „leży” nie jest jedynym czasownikiem, który jej dotyczy: ona także rośnie, kurzy się, od czasu do czasu się plami, od czasu do czasu przewraca (wówczas trzeba ją odchudzić i pozwolić rosnąć dalej). Kilka dni temu przechyliła się niebezpiecznie i w przechyle tym odkryłem leżące na spodzie Martwe dusze Gogola. Martwe dusze, które są mi niemałym wyrzutem sumienia – padły bowiem ofiarą mojego czytelniczego kryzysu. I chociaż bawią mnie setnie i choć napisane są pięknie i choć wcale grube nie są, to jednak ciągłe dygresje panagogolowe zmęczyły mnie nie na żarty i kazały książkę odstawić z mocnym postanowieniem poprawy i powrotu do lektury.

Bo to jest doprawdy fascynujące, ten Cziczikow jak jedzie na tym swoim powozie i w moich wyobrażeniach ma piękne i pucołowate oblicze Gogola, rumiany i krągły jak pączuś. I pączuś ten wjeżdża w miasto i z miejsca wkracza między ludzi i wszyscy ludzie od razu wiedzą – swój! A ci ludzie to galeria wcale bogata – każdy jak żywy, każdy jakieś odczucia budzi, złe czy dobre, to nieważne, ważne, że każdy zostanie z nami na dłużej. I rzecz najbardziej cudowna w tym wszystkim, w tym tłumie wielkim stoi Pączuś-Cziczikow, niewinny jak nieobsrana łąka i gdy wszyscy spodziewają się po nim najlepszych najlepszości, ten odzywa się i zapytuje, czy martwe dusze dałoby radę kupić. Dusze tych co pomarli niedawno.

Ale jak to martwe dusze? No, normalnie, martwe dusze odkupię. Ale jak to pan odkupi? No normalnie – odkupię. Dalej nie wiem, bo nie doczytałem. Książka leży w tej stercie, gdzieś w okolicach dna i najwyraźniej wydostać się próbuje, skoro sterta się chwieje. Ale ja nie wiem czy chcę kończyć. To znaczy wiem – chcę, chcę, chcę, bo to jest piękne pisanie. Rzecz w tym, że ja od tych kilku miesięcy prawie nie sypiam, bo siedzę i głowię się – na co komu martwe dusze?! Co on z nimi zrobi?! Co ja bym z nimi zrobił?! Nie wiem więc i nie wiem, ale domyślam się powoli i różne zastosowania dla martwych dusz wymyślam, z niektórych jestem całkiem zadowolony, niektóre bawią mnie, niektóre porzucam szybko, wystraszony ich złowieszczością i ponurością!

Jeśli zakładamy tak zwane życie pośmiertne – a ja takowe zakładam – być może warto się na to życie przygotować jakoś. Powiada ewangelista, że żadnego dobra z tego świata na świat tamten zabrać się nie da – trzeba się zatem nieźle nagłowić, żeby w zaświatach od zera nie zaczynać. I być może tym tropem właśnie Cziczikow idzie – zakup żywych dusz zamieszkałych jeszcze w sprawnych ciałach ma jak największy sens tutaj, na ziemi, ale jeśli kto chciałby mieć pokaźną świtę w przyszłym żywocie, na nic mu się takie dusze nie przydadzą – trzeba zatem kupować dusze martwe, których przez granicę przemycać już nie trzeba, bo są już na miejscu. Sam bym w takie inwestycje nie wchodził, przecież jak dalej dowodzi ewangelista, w niebie największy będzie najmniejszym i vice versa. Jaki więc pożytek z wydawania fortuny na przyszłe dobra, skoro i tak przyniosą one efekt odwrotny do zamierzonego. Sam bym nie inwestował, ale może Pączuś sprawy nie przemyślał i książka prowadzi do umiarkowanie szczęśliwego, za to niezwykle ciekawego zakończenia w zaświatach, kto ją tam wie.

Martwe dusze mogą też służyć za wcale pożywny nawóz jeśli uprawiać chce się sałatę, ogórki, pomidory, albo choćby taki topinambur. Ale martwe dusze tak długo pozostają dobrym nawozem, jak długo przytroczone są do martwych ciał – wtedy i tylko wtedy gwarantować mogą powodzenie w uprawach. No ale przecież Cziczikow w tych swoich objazdach ni razu nie ma z sobą łopaty ani przyczepy, żadnego akapitu o kopaniu ani zlecaniu kopania też nie ma. Nie wiem, może najpierw załatwia sprawy papierkowe, a do brudnej roboty zabierze się potem? To też byłby ciekawy finał, prawda? Cziczikow wielki na całą Rosję i pół Europy potentat topinamburowy.

A może jest jakieś rzemiosło, do którego dusze nie do końca żywe zaprzęgnąć da się? Może i są martwe, ale skoro jeszcze tutaj zostały (a zakładam, że zostały, skoro da się je kupić), to może mogą jeszcze jakoś na ten świat wpływać – jakieś powiewy powodować, wiry na rzece, deszcze sprowadzać… Jeśli okazałoby się to prawdą i dusze, dajmy na to, sprawiałyby się wyśmienicie w stwarzaniu powiewów, wówczas mając ich całe zastępy, inwestować można w budowę wiatraków, albo zakupić żaglowiec i pływać, nie musząc obawiać się ciszy na morzu. To też byłoby ciekawe, jakby książka nagle wchodziła w jakieś conradowskie akcenty.

Z drugiej jednak strony takie martwe dusze mogą być też niemałym utrapieniem i może posiadanie ich nie jest aż takie dobre a Gogol napisał książkę o tym, jak to jest, przesadzić z ich gromadzeniem. Właśnie – gromadzeniem – jak się takie dusze magazynuje? Czy trzyma się je w kartonach albo skrzyniach? W sumie jeśli ktoś ducha wyzionie, to wychodzi z tego chyba, że jest to substancja raczej lotna – więc może w balonach się je przechowuje (czyżby Cziczikow potrzebował balonów do wesołego miasteczka, a może sam chciał gdzieś balonem polecieć…), albo w beczkach, baniakach, basenach na wypadek ciekłości duszy. Ale jeśli dusza jest ciekła, to przecież nie trzeba jej kupować – lepiej wykopać studnię nieopodal cmentarza i czerpać prosto z wód gruntowych! Nie wiem.

Takie dusze źle przechowywane mogą przecież śmierdzieć paskudnie. I głowię się tylko, czy wonieją bardziej jak tygodniowe skarpety, czy jak półroczne jaje. Mogą wywoływać koszmary i wzdęcia, mogą myśli złe podsuwać, mogą drzwi otwierać i myszy wpuszczać do izby. I tak dalej i tak dalej. A pozbyć się potem tego trudno, słyszałem, że potrafią nie na żarty zatamować przepływ w rurach, jeśli próbuje się je w kiblu spłukiwać.

Nie wiem. Wszystkie te scenariusze wydają mi się całkiem zabawne i bawią mnie setnie. A im dłużej do książki nie wracam, tym więcej absurdalnych scen staje mi w głowie (Cziczikow Nekromanta walczący z piekielnym pomiotem) i jest to chyba dobry stan. W sumie podobne czytanie wprawia książkę w stan jakiejś niezwykłej superpozycji – jeśli nie znamy oryginalnego zakończenia, każde zakończenie zdaje się być równie prawdopodobne… Gdy w końcu ją doczytam, wszystkie możliwe zakończenia zapadną się w to jedno, oryginalne, ostateczne (fizycy mówią na to „kolaps funkcji falowej”, zdaje się). I boję się, boję, że Gogol miał mniej wyobraźni albo humoru ode mnie i że wymyślił coś słabszego od któregoś z moich rojeń. Pewnie tak nie jest, pewnie przeskakuje je bez problemu, no ale i tak się boję. Boję się i póki co nie czytam.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *