Type and press Enter.

MICHAŁ KEMPA / OSTATNI ROK LEKKIEGO ŻYCIA

No, to skończyłem książkę Michała Kempy, Pana Kempy książkę skończyłem, doczytałem w sensie, albo dosłuchałem raczej, bo ostatnio to jest tak, że jakoś lepiej mi się słucha niż czyta. I tutaj przy okazji tego całego słuchania i czytania, jest miejsce na mały zgrzyt, a ten zgrzyt miałem dlatego, że myślałem sobie, że skoro lwia część pracy Michała Kempy polega na mówieniu, to pewnie swoją własną książkę sam czytelnikom, to jest słuchaczom, przeczyta. No ale nie czyta, czyta Maciej Szklarz. Jest w porządku i w sumie nie ma na co narzekać, poza tym, że nie słyszy się głosu, który myślało się, że się usłyszy.

W sumie to, że Michał Kempa napisał książkę, od początku było dla mnie sporym wydarzeniem w polskiej popkulturze, wszystko zdaje się o tym przemawiać – wściekle różowa okładka z żółtym napisem na tyle wyraźna, że mój dysortograficzny mózg już zawsze będzie pisał słowo kępa przez EM, zamiast  przez Ę. Poza tym te kampanie promocyjne, zdjęcia na których autor, niby Chrystus pod ciężarem krzyża, ugina się pod ciężarem gigantycznej różowej książki, taszcząc ją przez ulice i parki polskich miast cierpiąc za miliony… wszystko to sprawiało, że ja tę książkę, coś tak wyraźnego i krzykliwego bardzo przeczytać chciałem.

A przeczytać ją chciałem też przez to, że Michała Kempę lubię i myślę sobie (choć w sumie go nie znam i co ja tam wiem), że to jest (…) fajny chłopak, to jest elegancki chłopak. I w sumie jak się widzi tę okładkę i jak się tę kampanię promocyjną widzi, i jak widzi się samego autora i jego wypowiedzi, to już mniej więcej wie się, czy się książka będzie podobać, czy nie, no to we mnie jakoś tak, jeszcze przed lekturą urosło przekonanie, że mi się podobać będzie. No i podobało mi się rzeczywiście.

Książka jest ogólnie o tym, że Michał Kempa pisze książkę i z tym pisaniem radzi sobie raczej średnio, o czym też pisze, czyli książka jest o niczym, streścić tak to można. To jest takie trochę sprawozdanie z życia z pisaniem książki na pierwszym planie. Dobór tematów – poza samym pisaniem o pisaniu – jest dość chaotyczny, składa się z tego co się w życiu autora akurat wydarzało. Jest droga do sklepu, są święta z szambem w tle, jest jakiś egzotyczny wyjazd na jakieś egzotyczne wyspy, jest trochę pandemii, są interakcje międzyludzkie i takie tam sprawy, taki tam miszmasz, taki tam chaos.

I wartość tym wszystkim wywodom nadaje zgubiony gdzieś między nimi człowiek, co to niby jeździ sobie rowerem po ciepłych wyspach, lata samolotem, prowadzi spore programy w telewizji, coś tam wygrał, coś tam szczęścia miał. A mimo to książka jest o tym, że to życie to jednak taka klęska trochę, wywody o zmęczeniu, i o tym że niby wszystko tak ładnie i składnie, ale jednak nie. A do tego jeszcze tę książkę zasraną trzeba pisać, robić autopsję, albo raczej wiwisekcję swojego życia.

I to jest trochę taki autoportret, może nie tyle samego autora, co mojego pokolenia. Nie wiem czy ludzie nieco młodsi i nieco starsi odbiorą to tak, jak ja – ja tu dość często znajdowałem jakieś mniejsze, albo i większe braterstwo i jeśli obrać tę książkę z latania samolotem, pięknych widoków, świata szołbiznesu i sukcesów, to znajduję się w niej niemal cały i jest to tyle zabawne co i bolesne jednocześnie, czasami nawet straszne, pewnie wielu moich rówieśników będzie mieć podobne odczucia.

W sumie jesteśmy pierwszym od dekad pokoleniem, które z życiem radzi sobie tak źle. Nasi rodzice w naszym wieku mieli już nas, mieli domy, auta, rodziny, drzewa posadzone, domy zbudowane, rzeki przepłynięte, góry pokonane i inne takie. My mamy jutuba, śmieciówy, pokój w domu rodziców, o którym mówimy: to tak tylko tymczasowo („a, bo książkę piszę”), i piękną panią w księgarni mamy, której zapewne kiedyś wyznamy uczucia, ale to jeszcze nie dziś, ale to jeszcze nie teraz, bo zjada nas palący wstyd, wstyd wynikający z prawdy o nas samych i przerażenie, że ktoś na kim nam zależy, mógłby tę prawdę odkryć. Te rzeczy które widzę w lustrze, w którym codziennie rano spodziewam się zobaczyć nastolatka, widzę zaś powoli już siwiejącego przegrywa, który poradził sobie z tym wszystkim co najwyżej miernie. I nie wiem jak to wytłumaczyć przed samym sobą, o innych już nie mówiąc. Pewnie, wielu z moich rówieśników radzi sobie z życiem dobrze, ale walić ich, trzeba im to jakoś wybaczyć, współczuć im trzeba, to nie ich wina, że podjęli dobre decyzje, że mieli odwagę i pewność siebie i te inne sprawy, decydujące o udanym życiu. Im się ta książka może nie podobać, nie wiem, tak zgaduję. Mnie się podoba.

Panie Kempa, Pan tam piszesz, że nie wiesz, czy to dobrze, żeś tę książkę napisał. Nie no. Dobrze, dobrze. Czy takie pisanie jest literaturze potrzebne? Pewnie tak, myślę że tak, choć już samo to pisanie, jak na siebie patrzy, to patrzy z przymrużeniem oka i o przynależności do literatury mówi ni to poważnie, ni to na żarty. Że to taka „fajna” literatura jest. Ale literatura jakoś ma odbijać nasze życia, a tak się składa, że my mamy właśnie takie „fajne” życia, jakie mamy, więc o czym niby mamy pisać i czytać?

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *