Księga Czaszek to jest książka będąca mocno na pograniczu – pograniczu gatunków, nastrojów, opowieści, fikcji i rzeczywistości i pewnie jeszcze kilku inszych rzeczy. I chociaż opowieść o czwórce przyjaciół przemierzających Stany Zjednoczone w poszukiwaniu tajemniczego bractwa mającego zapewnić im nieśmiertelność, na pierwszy rzut oka wydaje się naciągana i naiwna, już pierwsze rozdziały przekonują , że mamy do czynienia z opowieścią przemyślaną, dojrzałą i zwyczajnie dobrą.
Najważniejsze jest zdaje się to, że książka pierwotnie wydana była w 1972 roku – ruch hippisowski wybrzmiewał jeszcze całkiem gromkim echem, niuejdżowe wpływy w kulturze masowej trzymały się dobrze, czas wciąż przepełniony był głodem autentycznej, organicznej duchowości. Jeden z bohaterów książki Silverberga odnajduje w bibliotece starożytny manuskrypt będący punktem wyjścia całej opowieści – tłumaczy go i zaczyna wierzyć w to, co przetłumaczył. I biorąc pod uwagę całe te „różowe lata siedemdziesiąte”, które dzieją się wokół, całość rzeczywiście jest jeśli nie wiarygodna – to przynajmniej możliwa.
Całą historię opowiada naprzemiennie czterech bohaterów – Żyd robiący błyskotliwą karierę na uczelni; dziedzic sporego majątku, studiujący „bo tak wypada”; przyszły lekarz próbujący odciąć się od farmerskiej przeszłości i ambitny, porywczy, biseksualny poeta. Dwaj z nich bezwarunkowo wierzą we wszystko, co w tytułowej księdze wyczytali, jeden uważa to wszystko za żart i w wyprawie uczestniczy tylko dla dobrej zabawy, jeszcze jeden zabiera się z nudy, choć prawdziwości całej awantury nie wyklucza.
No i jadą przez te Stany, mijają kolejne miasta, wszędzie piją, ćpają i obficie korzystają z dobrodziejstw rewolucji seksualnej, w międzyczasie prowadząc mnóstwo egzystencjalnych dysput i sporów. W oczach jednych jest to mistyczna pielgrzymka do źródeł nieśmiertelności, w oczach innych żart – atmosfera jednak gęstnieje z czasem – zgodnie ze słowami Księgi Czaszek dwu z nich ma żyć wiecznie, ale ceną za to ma być śmierć dwu pozostałych. Ciężka sprawa.
Podróż zaczyna się w zaśnieżonych jeszcze terenach na wschodzie kontynentu, ale powoli zmierza na południowy zachód, pod granicę z Meksykiem. W miarę jak bohaterowie przemierzają cały kraj, jednocześnie odbywając podróż w głąb siebie (jak napisał Silverberg w innej swojej książce: „istnieją podróże w dal i istnieją podróże w głąb”*), wszystko zaczyna otulać nieprzyjemny, męczący upał, wraz z używkami sprawiający, że całość powoli coraz bardziej zbliża się w stronę majaku. Jedni z bohaterów myślą jaśniej, drudzy nieco mniej jasno, ale którzy widzą (i opisują biednemu, niepewnemu czytelnikowi) prawdę? Ciężko powiedzieć.
Choć książka sygnowana jest znakiem serii gromadzącej utwory fantastyczne, nic nie stoi na przeszkodzie, by odczytać ją jako w stu procentach realistyczną powieść drogi połączoną z głębokim i momentami szokującym grzebaniem w sobie samym i własnej przeszłości – mam tu na myśli głównie kilka genialnych rozdziałów, w których bohaterowie nawzajem wyznają sobie najciemniejsze rzeczy ze swoich przeszłości. Góra emocji, wszystko zalane gorącym, rozedrganym powietrzem i dziwnym, być może urojonym mistycyzmem.
Trzeba też napisać o świetnie rozbudowanych wątkach LGBT – postać Neda i to, jak jest odbierana nie tylko przez swoich przyjaciół ale i ich rodziny i ogół społeczeństwa, robi niemałe wrażenie. Bohaterowie to co prawda całkiem zliberalizowane młode studenciaki, niemniej jednak wciąż wywodzą się oni i żyją w środowisku zmieniających się Stanów. Z jednej strony totalna swoboda seksualna i wolność, z drugiej ocierające się o rasizm i homofobię zachowania i słowa o czarnoskórych i homoseksualistach. Ned, rozsmakowany w prowokowaniu, czerpie mnóstwo przyjemności z siania wokół siebie kontrowersji, ale jego historia koniec końców wydała mi się najbardziej wrażliwą i kruchą, może poza Elim z jego galopującą nieporadnością i niepewnością.
W przedmowie tłumacz, Krzysztof Sokołowski zauważa niezwykłą aktualność Księgi Czaszek – choć zmieniają się dekady, a wraz z nimi kultura i realia, książka Silverberga zdaje się być wciąż na miejscu. Może przez to, że opowiada o rzeczach za którymi gonimy i które niepokoją nas bez względu na epokę, a może przez to że budzą się w nas znowu te same głody, ta sama pustka burczy nam w brzuchach i wiele byśmy dali za nasycenie świata czymś więcej niż tylko cyframi, wzorami, biologią i chemią. Może chodzi o boleśnie szczery komentarz odnośnie – co prawda nie naszego, ale jednak – społeczeństwa i ludzi jako takich. Nie wiem.
Książka do przeczytania, przez swój duszny i ciężki klimat doskonale wpasuje się w miesiące letnie, myślę, że gdybym poczekał i czytał ją w upale, skopałaby mnie dwa razy mocniej. Ale i tak skopała wystarczająco, by o pisaniu Silverberga myśleć wyłącznie w superlatywach.
Dobra także dla tych, którzy twierdzą, że fantastyki nie trawią, bo tak jak pisałem na początku – to jest książka na pograniczu. Wszystko co w niej się dzieje można odebrać jako w pełni realne, albo w pełni fantastyczne – zależy kto, jak i w jakich okolicznościach czyta. Znajdzie się zapewne wielu fanów fantastyki, którzy z oburzeniem uznają, że elementów fantastycznych w książce nie ma. Bez względu na to, czy je tam dostrzeżecie, czy nie, bawcie się dobrze!
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy
Książkę do testów na ludziach dostarczyło wydawnictwo Vesper, pozdrowienia!
* cytat pochodzi z „Pana Ciemności”, wydanego także przez Versper w zeszłym roku, tylko błagam, nie każcie szukać mi strony, z której go wziąłem!