Pyłek w oku Boga, wydana właśnie na nowo w ramach cyklu Wymiary książka Larry’ego Nivena i Jerry’ego Pournelle’a, to wciąż intrygujące, choć mające już pół wieku, podejście do tematu pierwszego kontaktu.
Rozbudowana, pełna intryg i tajemnic pierwsza część książki zarysowuje przyszłość ludzkości w postaci międzygwiezdnego imperium, które w pierwszych latach trzydziestego pierwszego wieku usilnie walczy o utrzymanie wewnętrznej spójności i jednolitości. Świetnym zabiegiem jest rozpoczęcie książki od kalendarium wydarzeń mających miejsce między znanym nam wiekiem XX a końcem wieku XXX – jedna strona usiana datami wystarcza, żeby móc umiejscowić akcję książki w uniwersum pewnych historycznych wydarzeń, do których bohaterowie od czasu do czasu się odwołują. I choć czytelnik zna tylko listę dat i historyczne nazwy, ma wrażenie większej prawdziwości, autentyczności tego świata powstałego na skutek konkretnych wydarzeń.
Co ciekawe – to, co przy pierwszym kontakcie zamyka się w postaci dwustronicowego kalendarium, to zarys CoDominium – uniwersum przewijającego się w książkach Jerry’ego Pournelle’a, które ten na przestrzeni dekad współtworzył z innymi autorami (najczęściej właśnie z Larrym Nivenem). Powieści, opowiadań i antologii umieszczonych w tym uniwersum i z nim powiązanym na chwilę obecną napisano czterdzieści sześć (!), w tym kilka już po śmierci samego Pournelle’a, wrażenie żywego i tętniącego świata, okazuje się więc przewrotnie celne.
Po pierwszych rozdziałach, w których poznajemy polityczny krajobraz wydarzeń, oraz towarzyszących nam później bohaterów, przechodzimy do części właściwej – pierwszego spotkania z obcą cywilizacją. Najpierw jest to jeden przedstawiciel, w dodatku w stanie nienajlepszym, bo pośmiertnym (co ciekawe obcy dociera do zamieszkałych przez ludzi układów za pomocą żagla słonecznego – przypominam głośny przed kilku laty projekt BREAKTHROUGH STARSHOT, całkiem poważnie i przy udziale cenionych naukowców zapowiadający pracę nad wysłaniem sondy napędzanej takim właśnie żaglem do naszych sąsiednich gwiazd. Kilka lat temu prognozowano, że projekt znajdzie się w zasięgu naszej technologii w przeciągu niespełna trzydziestu lat), który wystarcza jednak jako pretekst do zorganizowania całej wyprawy badawczej i właściwego spotkania z obcą cywilizacją.
I tutaj jest całe mięso tej opowieści – pierwszy kontakt. Zazwyczaj jest to wojna, czasem jest to też zetknięcie z obcością tak dużą, że żaden dialog nie wchodzi w grę. Tutaj udaje się nawiązać kontakt, przełamać różnice komunikacyjne i kulturowe – obcy są nam na tyle bliscy i podobni, że w jednym z rozdziałów bohaterowie odwiedzają nawet kseno-galerię sztuki i kseno-ogród zoologiczny. Zdają się być rozczarowująco podobni – nawet jeden z bohaterów książki, oglądający kolejne okazy w zoo, nie kryje rozczarowania, bo przecież liczył na coś totalnie innego, a dostał to samo, ale w innej formie.
I autorzy świetnie bawią się tą konwencją pierwszego kontaktu – z jednej strony gorzko podobnego, z drugiej pełnego różnic i tajemnic. Właśnie w tych tajemnicach tkwi to, co w Pyłku najlepsze – ta pokerowa rozgrywka, wspólne sondowanie się nawzajem, ukrywanie swoich sekretów i przeczuwanie, że ta druga strona, choć tak podobna i otwarcie przyjazna, być może kryje coś za plecami, być może nie o wszystkim mówi, zatem może dobrze będzie, jeśli i my schowamy coś za plecami, o czymś nie powiemy, coś zataimy…
Książka Nivena i Pournelle’a naprawdę dostarcza i daje radę, jeśli chodzi o to spotkanie z obcym. Najpierw zaskakuje innością, potem podobieństwem, kończy się na grze w papier, kamień i nożyce, gdzie jeden drobny gest może decydować o wszystkim. Niestety są też miejsca gdzie Pyłek kuleje – chodzi mi tutaj głównie o postaci głównych bohaterów, o ile postaci drugoplanowe działają elegancko i czepiać się nie mogę, o tyle te na pierwszym planie (zwłaszcza duet damsko-męski) są w najlepszym wypadku mdłe i naiwne, zaś ich perypetie zwyczajnie nie działają, zdają się po prostu toczyć do przodu wraz z fabułą w skali makro.
Osobiście nie przeszkadza mi to jakoś bardzo, bo warstwy opowiadające o pierwszym kontakcie, o improwizacji na gruncie ksenodyplomacji i tej grze polegającej na tym żeby powiedzieć o sobie możliwie dużo nie zdradzając przy tym niczego naprawdę ważnego dają radę, szkoda jedynie, że na gruncie osobistych, bardziej kameralnych opowieści już się to nie zazębia (choć wątki niektórych postaci drugoplanowych jednak są całkiem w porządku).
Przez zabawę konwencjami, książka powinna dość dobrze trafić do czytelników sf, zwłaszcza, że ma pewien urok wypływający ze swojego półwiecza – nasze podejście do tematu (podobnie zresztą jak nasza wiedza o wszechświecie) w międzyczasie nieco się zmieniło, niektóre rzeczy są tu dość naiwne, ale to bardzo cieszy, przywodzi na myśl pisanie Dicka i jeszcze starsze historie.