Type and press Enter.

HRABAL / LIST MIŁOSNY / RUPIECIARNIA

Czytam Piękną Rupieciarnię Hrabala. W sylwestrowy wieczór stałem długo przed szafą zawaloną książkami i przynajmniej kwadrans wyciągałem z niej kolejne pozycje i kilka razy zadowolony odchodziłem już na krok, dwa, ale trzeba było się wracać, bo wciąż nie to. I w końcu padła myśl, że jak coś zaczynać i coś kończyć to tylko z czymś pięknym. A czy jest coś piękniejszego, niż pisanie Hrabala? Ci, co go jeszcze nie czytali, pewnie parę rzeczy by wymienili, ale problem w tym, że ja już czytałem i pewnie też bym parę rzeczy wymienił, ale z mniejszą już pewnością. Chwyciłem więc książkę, która piękna jest już w tytule, dobry znak, pomyślałem sobie i już otwierając ją postanowiłem sobie, że w nowym roku właśnie tego będę się trzymał, jeśli chodzi o przyswajane treści: zgoda może być tylko na zachwyt.

Więc przebrnąłem przez tę Rupieciarnię, zbiór esejów, wspomnień, wywiadów i tak dalej, piękny portret Czecha i piękny portret jego pisania, doprawdy, celniej niż „rupieciarnia” się tego nazwać nie dało, a z rupieciarni, wiadomo, każdy sobie wyciągnie to, co mu się akurat spodoba i pewnie będą to rzeczy rozmaite, dziwne i do siebie nie pasujące, tak samo jest w tej książce. Pierwszym, co znalazłem, była myśl na temat pisania, w pierwszym tekście, zapisie jednego ze spotkań autorskich z połowy lat osiemdziesiątych, mówi Boguś przepiękne rzeczy o pisaniu, że nie ma piękniejszego pisania niż listy miłosne, albo ten pamiętnik, który młode dziewczę zapisuje, zwierzając się z rzeczy najbardziej skrytych i najprawdziwszych – właśnie tam widzi Hrabal początek literatury, jej najszczersze i najprawdziwsze źródło „ponieważ wszyscy zakochani są genialni”.  I nagle pomyślałem sobie, że ta zasada, którą sobie na nowy rok i na resztę życia przyjąłem, nie może pozostać tylko w dziedzinie czytania – musi dotyczyć też pisania. Albo pisać w zachwycie, tym ferworze szalonym, albo pisać do kosza!

Pora zatem na rachunek – co ważnego stworzyłem. W całym swoim bożym i nie-bożym życiu napisałem tylko jeden jedyny list miłosny, zaczynał się wołaczem na literę „K” i nigdy nie został wysłany; wepchnięty między kartki jakiejś książki, trafił z powrotem w moje ręce dwa tygodnie temu, skończyło się więc na tym, że adresatem byłem ja sam, tylko o piętnaście lat starszy. I w całym swoim życiu napisałem tylko cztery wiersze o miłości. Pierwszy był dla dziewczyny, którą spotkałem tylko raz, tak, że nawet nie zdążyła się dowiedzieć, że ma taki prezent, stojący sobie na tych kilkudziesięciu półkach. Pewnie gdybym ją widział i ze sto razy to też nic by nie wiedziała. Drugi był o tym, że sobie idę, bo jest już późno, albo też z innych powodów; a jak już się idzie, to bez słowa raczej, więc i tutaj adresatka nic nie wie. Trzeci zaś był o tym, że poszedłbym gdzieś chętnie. No ale nie poszedłem i nie pójdę. I wiersza też nie podpisałem, znów obyło się bez świadków. O czwartym, mówię Wam, szkoda gadać.

Zatem albo w zachwycie, albo wcale. Trzeba wyrzucić teraz wszystko pisane bez miłości, przynajmniej dwadzieścia tekstów, czekających gdzieś tam na swój moment, więcej przez ostatni rok nie uzbierałem. No i teksty na Statek też pisać tak, jakby się pisało listy miłosne trzeba. Tak, albo wcale! Szczęśliwie Hrabala kocham, mogę więc Wam o nim pisać i o tym, że wierzę w życie po śmierci i że mam już nawet na to życie plany: znajdę Bohusza, wypiję z nim dwa dzbany piwa a potem pocałuję go w to jego piękne, łyse czoło, za wszystkie te rzeczy, które mi za życia jeszcze powiedział i co z nich wyciągnąłem. A zaraz po tym, jak przeczytałem u niego ten akapit, o tym że jeśli pisać to tylko w miłosnym ferworze przeniesionym z kobiety na świat, polazłem na spacer i zobaczyłem takie niebo, że mi nie uwierzycie, bo takich niebiesków i pomarańczy takich to u nas zdecydowanie nie ma!

Potem jest tekst o Vladimirku, czytałem ich już kilka, takie echa Czułego Barbarzyńcy, bo to jest właśnie taki człowiek, zakochany w tym co robi, gwałtowny, piękny i straszny, jakby przez całe życie przeżywał pierwszy tydzień zakochania, jak rozczulała go prasa hydrauliczna, jak fizyczna praca była aktem miłości. I potem kolejny tekst, a w nim stary pisarz, tak stary, że może już na siebie patrzeć w trzeciej osobie, na siebie i na swoje pisanie. I kolejne potwierdzenie tej pierwszej myśli o miłości, gwałtowności i intensywności jako źródłach literatury – samo pisanie jest tu powodem do zdumienia i zdziwienia. A potem w jednym zdaniu wyjaśnia mi całego Paula Delvaux a w drugim całego Pollocka, i kilku innych jeszcze, już nigdy nie spojrzę tak samo. A potem wspomnienie o grobie Jamesa Joyce’a. A potem, a potem, a potem… ten tekst nie może być aż tak długi, żebym mógł sobie na te wszystkie „apotemy” pozwolić, trzeba więc zrobić cięcie.

No ale jest moment, którego ominąć się nie da – są tu listy pisane do żony, wówczas jeszcze narzeczonej, gdy ta pojechała do Wiednia z rodzinną wizytą. Święty Józefie, jaki on tam jest piękny! A jaki śmieszny! Jaki naiwny! A jaki smutny! Co pięć zdań zapewnia o miłości i swojej rozpaczy, oburza się, że z powodu jej wyjazdu nie opuszczono flag, nie ogłoszono żałoby, nie pozamykano sklepów, przecież nie było w Pradze gorszej tragedii przynajmniej od wojny! A potem opisuje swój dzień, jak to przez to wielkie nieszczęście nie może być sobą, jak go nosi, jak rozrabia, co za głupoty on tam wypisuje, mówię Wam! Ale jakie te głupoty są piękne! Tam się rodzi literatura.

Muszę już kończyć, listy miłosne nie mogą być zbyt długie, zaraz wkradnie się nuda, zaraz zacznę się powtarzać, zaraz zacznę przynudzać i tyle będzie z tego zakochania. Dość powiedzieć, że na całej długości tej książki Hrabal trzyma się tej jednej myśli, którą już z pierwszych stron Rupieciarni wyszperałem – tego pisania w miłosnym rozgorączkowaniu, siedzenia u źródła, gdzie bije literatura. A teraz idę na spacer, słońce niby już zaszło, ale wciąż są przecież jeszcze jakieś niezobaczone kolory i jakiś nieusłyszany ptak, co to korzysta z tego, że zim już nie ma, trzeba iść i się zakochiwać!

Pozostaje jeszcze kwestia adresata, tego nie wpisuję, ale jeśli ktoś miałby potrzebę stać się samozwańczym adresatem tego listu miłosnego, to proszę bardzo, proszę się nie krępować. Ściskam, całuję, uciekam,

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.  

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *