Z twórczością Dana Simmonsa pierwszy raz zetknąłem się dawno temu, i to całkowicie przypadkowo – podczas wizyty w antykwariacie. Trafiłem na tomiszcze wyróżniające się nie tylko pokaźnym rozmiarem (rodem z tych nadających się do samoobrony), ale też wymownym krwistoczerwonym tytułem „TERROR”, jakby ktoś już dostał nim przez łeb.
No cóż, książkę musiałem mieć. I do dzisiaj nie żałuję (mimo że nikogo nią nie zdzieliłem), bo cudowna, lecz jednocześnie przytłaczająca była to przygoda.
W późniejszym czasie odwiedziłem „Hyperiona”, śledziłem jego „Upadek…”, oburzyłem się miernością „Endymiona” i nieco rozczarowałem „Ilionem”.
Słowem: nasza wzajemna relacja z Danem bywa burzliwa. Ale to dobrze, tak sobie myślę, bo są emocje, jest mięcho, coś się dzieje!
Z tym większym zainteresowaniem zasiadłem do lektury „Lata nocy” od Wydawnictwa Vesper.
Co ciekawe, z książką pierwszy raz zaznajomiłem się kilka lat temu, kiedy znana była pod tytułem „Letnia noc” (Wydawnictwo Zysk i S-ka). I muszę przyznać, że ponowna lektura wypadła znacznie lepiej.
Czemu tak się stało?
Nie mam pojęcia! Na pewno nie jest to kwestia tłumaczenia: w obu przypadkach odpowiada za nie pan Arkadiusz Nakoniecznik. Najprawdopodobniej to ja się zmieniłem – jako czytelnik, pewnie i człowiek.
Głupstwo! Przejdźmy wreszcie do historii, jaką opowiedział Simmons.
A rzecz to niezwykła, też dlatego, że tak mocno sentymentalna, oparta w dużej mierze na wspomnieniach własnych z lat najszczęśliwszych: dziecięcych.
Jest to wspólny mianownik z niedawno omawianymi „Magicznymi latami” McCammona, ale też „To” Kinga.
A może łączy się przede wszystkim z Kingiem, bo obaj panowie dostarczyli nam epicką opowieść o walce dobra ze złem, na wielu poziomach posługując się podobnym językiem (nie w sensie dosłownym). Z tą różnicą, że u Simmonsa grupka dzieciaków na rowerach przeciwstawia się nie morderczemu klaunowi a mrokowi czającemu się w budynku szkoły.
A umówmy się, mało co jest w stanie wywołać większą trwogę niż konieczność powrotu do sztuby w trakcie wakacji…
Jednak „Lato nocy” to nie tylko bitwa na piąchy z potworami z szafy. To także próba zmierzenia się z tym, co gnębi wszystkie dzieciaki na świecie. Mogą to być: alkoholizm ojca albo samotnie wychowująca matka mająca czas na randki, lecz nie dla syna. Albo szkolni chuligani. Podział na „biednych” i „bogatych”; „mądrych” i „głupich”; „zabawnych” i „frajerów”.
Skądś to znamy, co?
Akcja rozgrywa się w USA lat 60. XX wieku. Niewielka mieścina Elm Haven w stanie Illinois, otoczona polami i lasami. Do tego hermetyczne społeczeństwo, gdzie ludzie znają się niemal tak dobrze, jak w rodzinie, a przynajmniej wiedzą, kto co ukradł, ile zarabia i dlaczego jest taki, a nie inny.
Niezgorsze to okoliczności, z których zresztą słynie gatunek kids on bikes.
Ta dawna Ameryka charakteryzowała się tym, że jak dostaliście pięć dolców, to byliście w stanie za nie przeżyć kilka dni w niezłych warunkach, jedząc w knajpach i pijąc whisky. A na koniec i tak pewnie zostałoby z dziesięć centów na bilet do kina.
„Lato nocy” to te klimaty.
W książce dostajemy wszystko, co u Simmonsa najlepsze: szereg wyrazistych i żywych postaci, które łatwo zrozumieć i polubić, identyfikując się z nimi.
W tym też tkwi tajemnica popularności amerykańskiego pisarza! Czytelnik jest gotów wejść w każde bagno razem ze stworzonymi przez niego bohaterami.
„Lato nocy” zostało opatrzone obszerną przedmową samego autora. I tu moja rada: w pierwszej kolejności warto ją ominąć i powrócić dopiero po przeczytaniu książki. Zdradza zbyt dużo z fabuły, co w niektórych momentach może popsuć zabawę i wyhamować efekt „wow!”.
Z drugiej strony nie polecam całkowicie pomijać tego w zasadzie eseju, gdyż świetnie uzupełnia historię, dając fantastyczny kontekst, też historyczny.
No dobra, Dan, tym razem znowu mnie masz…
Za egzemplarz książki dziękujemy Wydawnictwu Vesper!