Type and press Enter.

50 POTWORÓW GRAYA / JOHN SCALZI / TOWARZYSTWO OCHRONY KAIJU

John Scalzi, Towarzystwo Ochrony Kaiju, Wydawnictwo Vesper, 2024

Jedną książkę Johna Scalziego miałem już w tym roku w rękach – kilka miesięcy temu czytałem Wojnę starego człowieka, cokolwiek lekkie, ale przy tym świeże podejście do fikcji naukowej w jej bardziej przygodowym i rozrywkowym wydaniu. I chociaż książka nie była na żadnym z pól dziełem wybitnym, bawiłem się przy niej dobrze, a o to zdaje się chodzi w pisaniu skupionym na przygodzie. A jak rzeczy mają się w Towarzystwie Ochrony Kaiju, którem właśnie skończył?

Główny bohater, niejaki Jamie Gray, po przerwaniu doktoratu z literatury, rozpoczyna błyskotliwą, korporacyjną karierę… a raczej ją kończy, bo już na pierwszych stronach swojej opowieści, dowiaduje się, że traci pracę — trochę przez wzgląd na pandemię, trochę przez widzimisię szefa — dostaje natomiast szansę sprawdzenia się w nowej roli: zostaje kurierem i rozwozi jedzenie. Nie żeby w byciu dostawcą było coś nie tak, niemniej upadek z zarządu wielkiej korporacji, stawia nową pracę w cokolwiek nieatrakcyjnym świetle. Zawiedzione ambicje, żmudne wiązanie końca z końcem, niepewne jutro, realia, z którymi wielu z nas w mniejszym lub większym stopniu zetknęło się po roku 2020. Można się utożsamić.

Zwrotnym momentem w karierze, ale także w życiu bohatera, okazuje się być jedna z dostaw, w trakcie której spotyka starego znajomego, któremu powodzi się cokolwiek nieźle. Okazuje się, że i Jamiemu mogłoby się tak powodzić — dostaje zatem wizytówkę, umawia się na rozmowę kwalifikacyjną, przechodzi natychmiastowe badania i po kilku stronach leci już na robotę. Trochę to pretekstowe i naciągane, wiem, ale cholera, to jest książka o Towarzystwie Ochrony Kaiju (tak, mowa o tych wielkich, niszczących miasta potworach, z których najsłynniejszym i najlepszym jest rzecz jasna Godzilla), tutaj przede wszystkim musi zgadzać się akcja i fun. 

W drodze na robotę Jamie spotyka kilkoro podobnych sobie żółtodziobów, naukowców, specjalistów z różnych dziedzin, z którymi przez kolejne pół roku będzie razem mieszkał i pracował. To na tej ekipie, ich relacjach i przygodach skupi się obiektyw narracji. Atmosfera trochę jak na wycieczce szkolnej — dużo humoru, ale i pracy dużo, a jak przyjdzie czas to i walki o życie dużo. I tutaj znajdzie się trochę nieścisłości i skrótów, poza tym wielkie przesycenie dialogów h u m o r k i e m nieco razi w oczy i męczy, tak jak męczyło przy Wojnie starego człowieka. Szczęśliwie bohaterowie nie mają tutaj odgrywać wielkich dramatów i nie są po to, cobyśmy projektowali na nich swoje emocje. Oni mają uciekać przed wielkimi potworami, ocierać się o śmierć, trzymać w napięciu więc gdy tylko przestają gadać, a skupiają się na walce o przetrwanie, są całkiem znośni, od czasu do czasu budząc sympatię.

Najlepiej zaś wypadają same spotkania z tytułowymi bestyjami.. Można by dużo pisać, ale najlepiej będzie chyba jak opiszę jedną ze scen, to, jestem przekonany, wystarczy, żeby przekonać tych, co mają być przekonani i odstraszyć pozostałych. A zatem:

Pierwszy dzień w pracy, bohaterowie wsiadają do helikoptera i lecą na spotkanie swojego pierwszego potwora. Misja wygląda następująco: a) rozpylić feromony w pobliżu samca, b) wzbudzić w nim jurność, c) zwabić go w rejon, w którym przebywa samica, d) dopilnować, aby jurność została właściwie zogniskowana. Dokładnie – pierwsza przygoda w nowej pracy to przedłużenie rzadkiego gatunku, żeby było ciekawiej, oba smoczyska nazwano imionami Edward i Bella, nawiązując do sami wiecie czego. Kicz i groteska w pięknej, pełnej akcji formie!

Jasne, trzeba przepuścić to przez swoją wrażliwość i sprawdzić, czy skali na kiczometrze nie wywaliło. U mnie robotę zrobiła chyba sroga zaprawa w latach 90., kiedy to z wypiekami na twarzy oglądałem po kilka razy przynoszone przez Tatę z wypożyczalni kasety z filmami o Godzilli walczącym z rozmaitymi gumowymi potworami.

Czy zatem fakt, że książka mi siadła to zasługa jedynie owego sentymentu i tęsknot młodzieńczych? Myślę, że nie, nie trzeba trzymać w szafie gumowego stroju Hedory albo Rodana. Pisanie Scalziego to okazja do spotkania sf w jego popkulturowym, lekkim, nieco egzotycznym wydaniu i sam, bądź co bądź oryginalny, pomysł na zarys wydarzeń i jego realizacja pozwalają przymknąć oko na wszystkie nieścisłości i płytkości, które po drodze mijamy. Moje oko przynajmniej przymkniętem pozostało.

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

książkę, do testów na ludziach, dostarczyło Wydawnictwo Vesper.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *