Jan Potocki zapisał się w historii polskiej literatury platynowymi zgłoskami i nie przeszkodziła mu w tym mocno ograniczona znajomość rodzimej mowy. Moje uwielbienie dla jego sztandarowego dzieła nie zna granic, do lektury jego pism o całkiem odmiennym charakterze przystąpiłem więc z nastawieniem jednoznacznie pozytywnym. I rzeczona lektura wspomnianym nastawieniem nijak nie zdołała zachwiać. Dziś wiele osób nazwałoby może autora „Podróży” nie tylko naiwnym, ale i uprzywilejowanym; ktoś mógłby nawet posunąć się do określenia go jednoznacznie nacechowanym epitetem białego mężczyzny. My na szczęście możemy czytać pana hrabiego w jego szeroko pojętym kontekście i czerpać z tego przyjemność równą sympatii, jaką dla niego żywimy.
Zapiski to niejednorodne, ale ich wspólnym mianownikiem jest nieposkromiona żądza wiedzy Potockiego, pęd, by pomniejszyć obszar cienia, tego, co przed człowiekiem zakryte. Z zadaniem tym boryka się przy pomocy narzędzi z przełomu XVIII i XIX wieku, bardzo niedoskonałych, dających niski zwrot poznawczy wobec zainwestowanej energii. Niespodziewanie stała się zatem ta księga, przynajmniej w moich oczach, hołdem dla tych wszystkich imiennych oraz bezimiennych żołnierzy postępu i nauki z epok poprzedzających współczesną, którzy poświęcali nieraz całe życia, byśmy my, beneficjenci ich trudu, mogli wygodnie siedzieć całymi dniami z nosami w smartfonach. Co znamienne z historycznego punktu widzenia, gdy Potocki pragnie odwołać się do wcześniejszych badań czy ustaleń, często musi sięgać po starożytnych.
Jeśli zechce się przeniknąć zasłonę spowijającą autora, napotyka się na niejaki opór; zapiski te niewątpliwie zostały poddane redakcji przed publikacją, co nie dziwi, zważywszy, że spora część z nich stanowiła pierwotnie listy do matki odkrywcy. Ale co nieco da się z nich wyciągnąć poza oczywistym zamiłowaniem Potockiego do orientalnych opowieści. Jawi się on jako człowiek o nader trzeźwym umyśle, szerokim wachlarzu zainteresowań i nie mniej szerokim horyzoncie. Kto jednak liczy na rozbudowane abstrakcyjne rozważania, zawiedzie się srodze, bo autor skupia się tu na naukowym – czy choćby amatorskim – konkrecie, w wyjątkowych tylko przypadkach zapuszczając się na terytorium filozofii. Zawód nie spotka natomiast autorów pięknej, archaizowanej polszczyzny, za którą w większej części odpowiada Julian Ursyn Niemcewicz.
Podsumowując – to świetna książka na wakacje, podzielona na bardzo poręczne fragmenty, zawierająca ustępy bardziej i mniej przygodowe, dająca bezpośredni wgląd w nieistniejący już świat (i jak rozstrzelony – zawiera opisy podróży m.in. do Egiptu, Holandii, Maroka, Dolnej Saksonii i na Kaukaz) i w końcu odrobinę przybliżająca mocno tajemniczą, nieoswojoną postać autora „Rękopisu z Saragossy”. A ponieważ rynek wydawniczy w Polsce zdaje się przeżywać renesans, jeśli chodzi o wartościowe, lecz mocno już przykurzone nazwiska, spodziewam się prędzej czy później pełniejszej edycji pozasaragossowych pism hrabiego Potockiego. Miałbym nawet chrapkę na edycję krytyczną, o ile jej celem nie będzie udowodnienie z góry założonej tezy ani wciągnięcie Potockiego w jakieś bieżące przepychanki.
utracjusz