
Strasznie długo zabierałem się do tego tekstu. Głównie dlatego, że tak naprawdę o Kronikach umierającej ziemi Jacka Vance’a mam do powiedzenia tylko jedno: idźcie i przeczytajcie tę książkę!
Lektura Kronik to jest jedno z tych miejsc, w których znajduję sens czytania jako takiego. Chyba chodzi tutaj o szczerą i naiwną radość samego czytania, ciekawość i zaskoczenie, o których myślałem, że już ich nie mam, że zgubiłem gdzieś po drodze. Tymczasem od czasu do czasu zjawia się książka, która sprawia, że wszystko to budzi się na nowo. Taką książką są właśnie Kroniki. To takie czytanie, które najlepiej uprawiać powoli i na głos, żeby wykręcić z niego jak najwięcej, jak najintensywniej przeżyć.
Chcę tu pisać zaledwie o pierwszym ze zgromadzonych w tym wydaniu tomów — Mazirianie Magu. Głównie dlatego, że to jest niemal 1200 stron i ujęcie ich w jeden spójny tekst może się udać albo jeśli zamkniemy je w jednym akapicie (patrz dwa akapity wyżej), albo w akapitach stu.
Pierwszy z zebranych w Kronikach tomów, Vance wydaje w roku 1950, w momencie, w którym fantasy, jako gatunek dopiero się krystalizuje, nabiera kształtów jakie znamy dziś (Tolkien ze swoim Władcą pierścieni wyskoczy dopiero kilka lat później). Zawiera więc tropy, które rozpoznajemy, ale majaczą one jeszcze gdzieś na granicach między gatunkami, zachowując pożyczony między baśniami i legendami nastrój i charakter.
To zbiór fantastycznych, na poły jeszcze zanurzonych w baśniach opowiadań. Już pierwszy z rzędu, Mazirian Mag złapał mnie w sidła, swoją małą opowieścią o nikczemnym magu i jego strasznym ogrodzie, w którym przetrzymuje i męczy wszystkich, którzy tylko mogliby z nim konkurować. Lubi się przechadzać swoim ogrodem Mazirian Mag, napawać się widokiem przekształconej przez siebie rzeczywistości pośrodku umierającego z wolna świata. A na skraju ogrodu pojawia się tajemnicza kobieta, piękniejsza niż wszystkie cuda które mag zgromadził, pragnie więc ją poznać, ale ona zawsze znika, ilekroć ten tylko się pojawi. Czytając to, miałem przed oczami przebogate ogrody prerafaelickich malarzy i postaci z dawnych legend, do których czułem dziwną tęsknotę, choć nie znałem ani ich, ani tych opowieści.
To samo czułem przy kolejnych historiach. o dzielnych poszukiwaczach przygód, o badaczach dawnych, zapomnianych lądów, o stworzonej przez maga dziewczynie, która może tylko nienawidzić To wielkie święto wyobraźni, wielkie święto opowieści i wielkie święto tajemnicy. Vance wyciąga te swoje historie z miejsc, które dobrze znamy i nadaje im właściwy, fascynujący kształt. Każda z nich grała na mojej fantazji, porywała mnie, zajmowała myśli na dłużej.
Obecność Kronik w serii Wymiary, bądź co bądź poświęconej literaturze science fiction, nie jest przypadkowa. Vance umieszcza bowiem swoje opowiadania w odległej przyszłości, w czasach, gdy słońce będzie już powoli gasnąć. Tworząc go w latach 50 XX wieku, nie miał jeszcze pojęcia o tym, że słońce gasnąc, będzie jednocześnie puchnąć do tego stopnia że zrobi sobie kolację z najbliższych planet, no ale myślę, że można mu tę nieścisłość wybaczyć. A umieszczenie jego fantastycznych opowieści w przedłużeniu naszej rzeczywistości, w jej odległej, odległej przyszłości, dodaje im tej dodatkowej warstwy tajemnicy, wiecie na język ciśnie się zdanie, że odpowiednio rozwinięta technologia będzie nieodróżnialna od magii.
Bohaterowie włóczą się po pustym, gasnącym już świecie. Świecie noszącym ślady minionych wielkości — wcale nie naszej — to przyszłość tak odległa, że po nas pojawili się kolejni i zdążyli zniknąć, po nich zaś kolejni i kolejni i kolejni. Nigdzie nie znajdziemy tu statuy Wolności jak w Planecie Małp, to przyszłość tak odległa, że aż mityczna, legendarna. Coś jak ten złoty wiek, za którym tęsknimy. Z tym że ten wiek jest czerwony, nie złoty. Wiek końca, nie początku, a i tak gdy o nim czytam, budzi się pewna nostalgia.
Opowieści Vance’a to najlepsza rzecz, jaką czytałem od dawna. Totalna magia, góra emocji, galopująca fantazja. Rzeczy o których subiektywnie opowiedzieć ciężko. Dotyczy to zarówno pierwszej części książki, na której się skupiłem, jak i kolejnych. I sam fakt, że ten kolos ma niemal 1200 stron, daje radość, zwłaszcza, że wyobraźnia Vance’a wypluwa kolejne cuda z takim natężeniem, że ich zagęszczenie na metr kwadratowy sprawia, że trzeba w tych opowieściach brodzić! Najlepszy (znów!) jak dotąd tom w serii Wymiary! Bierzcie i czytajcie!
niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy
książkę do testów na ludziach dostaliśmy od Wydawnictwa Vesper, dziękujemy!