Type and press Enter.

Z archiwum hair metalu #8 / Rozstania i powroty

Nie tak dawno temu, bo w szóstej części cyklu o wytapirowanych wyjcach, opiewaliśmy liczne przewagi grupy Dokken. Przy tej okazji dowiedzieliśmy się, iż odpowiedzialny za jej brzmienie gitarzysta, George Lynch, to nie tylko mistrz soczystych riffów, ale i niezły ananas, który najpierw popadł w konflikt z liderem i wokalistą Donem Dokkenem, a następnie torpedował wysiłki mające na celu odrodzenie kapeli.

I po raz pierwszy Dokken rozpadł się w po nagraniu czterech albumów, w 1989 roku. Między głównymi antagonistami natychmiast rozgorzała rywalizacja, kto nagra lepszy album bez tego drugiego. Pierwszy sukces odniósł Lynch, rekrutując Micka Browna, bębniarza dotychczasowego zespołu. Dokken odpowiedział, angażując byłego wówczas (a obecnego obecnie, że tak sobie zażartujemy) wioślarza grupy Europe, Johna Noruma. Ostatecznie oba krążki ukazały się w 1990 roku i choć solowy album Dokkena jest niezły, my musimy przyznać prymat debiutanckiej płycie formacji Lynch Mob, zatytułowanej „Wicked Sensation”. Tak prezentuje się tytułowy utwór:

Jak możecie się naocznie przekonać, teledysk do tego utworu, oprócz obowiązkowej porcji niewieścich wdzięków, zawierał nowego w talii Lyncha wokalistę. Niestety, Oni Logan charakteryzował się nie tylko talentem, ale i słabością do obcowania z tzw. urokami życia, wzmocnionego substancjami w większości zabronionymi w cywilizowanej części globu. Mimo więc że Lynch miał z kolei słabość do samego Logana, w końcu musiał go zwolnić, bo ten często pojawiał się na scenie w stanie niegodnym istoty ludzkiej – i niemal niezdolny śpiewać.

Choć „Wicked Sensation” nie sprzedawała się rewelacyjnie, odniosła umiarkowany sukces. Wobec tego Lynch podjął kolejną próbę zdenerwowania Dokkena i rozpoczął prace nad drugim albumem. Wokalisty nie musiał nawet szukać – gdy gruchnęła wieść o wyrzuceniu Logana, gitarzystę zaczął napastować bliżej nieznany młodzian, dopominając się przesłuchania. Młodzian nazywał się Robert Mason i na własny koszt przeleciał przez całe Stany, by zaprezentować swe umiejętności. Te zrobiły na Lynchu wrażenie i już w 1992 roku publika mogła cieszyć się nowym krążkiem zespołu, kreatywnie zatytułowanym „Lynch Mob”. Mason zaś istotnie wypadł wyśmienicie:

Jak słychać, piosenki Lynch Mob są nieco odmienne od utworów Dokken, mają w sobie więcej pierwotnej energii i nie są tak wygładzone (choć produkcja na drugim albumie LM jest znakomita). Osobiście dlatego właśnie preferuję Lynch Mob, ale kapela ta nigdy nie wyrobiła sobie takiej marki jak Dokken. Płyta z Masonem, moje ulubione dzieło zespołu, sprzedawała się słabo i nie pomógł jej ani genialny riff z utworu powyżej, ani genialna solówka z utworu poniżej:

Winna temu była przede wszystkim rewolucja grunge, która odesłała na początku lat dziewięćdziesiątych bardziej melodyjnie grające zespoły do lamusa, a lakier do włosów uczyniła synonimem obciachu. Zawiedziony Lynch zdecydował więc o rozwiązaniu zespołu. Natura nie znosi jednak próżni, a w samym gitarzyście kreatywne soki krążą wyjątkowo intensywnie; dlatego już w 1993 roku sprezentował on fanom solowe wydawnictwo, „Sacred Groove”, na którym pozwolił sobie na większą artystyczną swobodę. Na krążku wystąpili gościnnie tacy muzyczni notable jak Glenn Hughes (m.in. Deep Purple) i Ray Gillen (Badlands), a jeden z ciekawszych utworów ujawnia fascynację Lyncha flamenco:

Wkrótce potem George musiał pogodzić się z faktem, że aby móc płacić za kolejne muscle cary, trzeba ponownie zjednoczyć siły ze znienawidzonym Donem Dokkenem; o smutnym końcu tego przedsięwzięcia już pisaliśmy. Od tego czasu Lynch maczał palce w niezliczonych projektach: romansował (bez powodzenia) z nu metalem, nagrał kilka solowych albumów, z których ostatni, „Shadow Train”, towarzyszył filmowi o zagładzie kultury Indian; wypuścił po dwie płyty z projektem KXM oraz w duecie z Michaelem Sweetem, wokalistą Strypera; przede wszystkim zaś przywrócił do życia Lynch Mob.

Relacja Lyncha z Onim Loganem pozostaje niemal tak trudna jak z Donem Dokkenem; panowie jednocześnie przyciągają się wzajemnie i odpychają. Temu ostatniemu sprzyja z pewnością trudny charakter Lyncha i nawiedzone ego Logana. Ten gorący duet wypuścił jednak przez ostatnich dziewięć lat aż cztery albumy pod szyldem Lynch Mob i trzeba przyznać, że choć głos (podobnie zresztą jak reszta) wokalisty został nieco nadgryziony zębem czasu, muzyka wciąż imponuje wysokim poziomem.

Dynamika tego mikroświata pozostaje jednak niezmiennie wysoka: ledwie dziesięć dni temu Logan ogłosił (poprzez Facebooka – znak czasów), że po raz siedemdziesiąty drugi opuszcza Lynch Mob. Zapewne mało kto jest tym zaskoczony. Jakiś czas temu Lynch zapowiedział już współpracę z Robertem Masonem oraz kolegami z Dokken, Mickiem Brownem oraz Jeffem Pilsonem. Być może po zniknięciu Logana z widoku, uda się zrealizować ten projekt pod szyldem Lynch Mob i nawiązać do muzycznej chwały eponimicznej płyty z 1992 roku?

Czas, a przede wszystkim amerykański sąd, pokaże. Tymczasem trzymamy kciuki!

utracjusz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *