Type and press Enter.

POD SKRZYDŁEM NIKE #2 / KORZYSTAJ Z DNIA – SAUL BELLOW

Jakiś czas temu, przy okazji lektury Polowania na muchy Głowackiego i nowej książki Macieja Hena, miałem do czynienia z dosyć nietypowym bohaterem – kolesiem, któremu, w dużym skrócie, w życiu się nie powodzi – bohaterem spotykanym nieczęsto, bo przecież czytając, żyjemy trochę cudze życie, a kto chciałby żyć żywot przepełniony niepowodzeniami i upadkami, ręka do góry, nie widzę rąk – po to czytamy, żeby od takich spraw, przynajmniej myślą uciec. Bohater Saula Bellowa, niejaki Tommy Wilhelm, motyw ten odgrywa jeszcze dobitniej, w całości skupiając się na ponurej instytucji nieudanego życia i złapaniem momentu krytycznego w tym procesie, ale nie wyprzedzajmy faktów, na wszystko przyjdzie czas.

Wilhelma poznajemy w jednym z nowojorskich hoteli, gdzie zakwaterował się po utracie pracy i teraz, złapawszy za nogi ów słynny american dream (przecież jesteśmy w Nowym Jorku, jeśli gdzieś sięga się gwiazd, to właśnie tutaj, prawda?), postanawia ulokować pozostałe oszczędności w giełdzie, gdzie inwestuje w… smalec. Gdy go poznajemy, ma już za sobą totalne rozczarowanie światem i życiem na niemal każdym z pól – Bellow poświęcił sporo miejsca na opis przeszłości bohatera – czytamy więc o nieudanej karierze aktorskiej w Hollywood, dla której, swoją drogą, rzucił studia. Ma za sobą stopniową degradację zawodową, która w końcu pozostawia go bezrobotnym. Ma za sobą małżeństwo, obecnie w stanie separacji, wielkie zobowiązanie finansowe. Ma w końcu ojca, który, szczęśliwym trafem pomieszkuje w tym samym hotelu, na nieszczęście jednak jest człowiekiem upartym i z pewnymi wyjątkowo niewygodnymi dla bohatera zasadami.

Przez pierwsze dwa rozdziały Tommy wspomina całą tę przeszłość i maluje sobie to, dokąd go to wszystko zaprowadziło. Dociera do niego powoli, że żarty się powoli kończą, jest coraz mniej wyjść, być może nie ma już żadnego… To jest wielki festiwal użalania się nad sobą, usprawiedliwiania błędów i naiwności, zrzucania odpowiedzialności na innych. Tommy przytłoczony jest nawałem tej nagromadzonej przez dekady czerni i układa sobie w głowie narrację o tym, że to nie jest jego wina, to wina świata, ludzi, którzy go oszukali i tych, którzy nie chcą mu pomóc. I tak, gdy wszystko sobie już w głowie poukładał, wybiera się do ojca, z przeświadczeniem, że pomoc mu się należy, w końcu stał się ofiarą licznych zbiegów okoliczności, nieuczciwych ludzi, strasznej kobiety i wielkiego pecha. Rozmowa oczywiście odwraca wszystko do góry nogami. Nagle okazuje się, że bohater jest konikiem polnym ze starej bajki – tylko on jest winien temu, co się stało w jego życiu. Ojciec nie rzuca mu koła ratunkowego, czarne fale lada moment porwą nieboraka.

I to jest całkiem zabawny moment, bo w chwili, w której czytelnik już się na bohaterze poznał w pierwszych rozdziałach i dostał potwierdzenie w postaci surowej i pełnej reprymend rozmowy ojca z synem, nasz bohater, ten syn marnotrawny, wcale nie przyjmuje prawdy o sobie. Nadal winni są wszyscy inni, tylko nie on. Co zatem robi? Podciąga rękawy i bierze się do pracy? Ależ skąd! Przecież ma jeszcze pieniądze ulokowane w smalcu na giełdzie! Więc wszystko jeszcze może się udać, jest jeszcze jedna uliczka, w którą można uciec! I niech czytelnik nie ma do mnie pretensji, ale pozwolę sobie zdradzić, że jest to ślepa uliczka. Na smalcu, jak na mydle, wiadomo.

Książka Bellowa to jest szybkie studium upadku na własne życzenie. Życia bez zaangażowania, życia siłą rozpędu. Tak prędzej, czy później będzie wyglądało każde życie, w którym podstawowym kryterium dokonywania wyborów jest wybieranie według swojej ochoty, nie według tego, co konieczne. A gdy przychodzi czas, żeby ta łódź płynęła dalej, gdy wiatr ucichnie, bohater budzi się przerażony i nie wiosłuje, bo w ogóle wioseł nie ma – kilka chwil wcześniej wyrzucił je jako zbędny balast, żeby żyło się łatwiej i przyjemniej. Jest dotarcie do ściany, jest wybuch i załamanie… Ale jest też dostrzeżenie prawdy, zgoda na nią. Wilhelm w końcu przestaje uciekać – nie robi tego jednak dlatego, że podjął taką decyzję, dojrzał i zmężniał. Nie, nie – on już zwyczajnie nie ma dokąd uciekać, nie ma już innego wyjścia. Bellow z doskonałą dociekliwością przygląda się wszystkim stadiom życia niedojrzałego człowieka. Od pogoni za piórkami, przez wyparcie aż po nagłe zdanie sobie sprawy ze swojego położenia. Autor niemal wyczerpuje temat, prześwietla figurę lekkoducha dokumentnie!

I z jednej strony można pomyśleć, że dobrze mu tak, owemu ptakowi malowanemu, że tak wygląda kolej rzeczy po prostu, kto nie chce pracować, niech też nie je, powiada w końcu święty Paweł, ale z drugiej strony ciężko nie złapać jakiejś empatii z bohaterem. Otaczająca go czerń jest nieprzenikniona, a przecież wszyscy wiemy, że życie to nie jest łatwa gra i czasami komuś po prostu w niej nie idzie. Czasem na własne życzenie, czasem bez winy, czasem po prostu jest się na dnie. Pozostaje mieć nadzieję, że w końcu, prędzej, czy później stanie się w prawdzie i coś z tym zrobi, czego sobie i państwu życzę z całego serduszka.

PS – swoją drogą w 1986 roku zekranizowano książkę, a główną rolę grał Robin Williams. Czy ktoś może widział? Jak wrażenia?

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *