Type and press Enter.

JAMES S.A. COREY – CYKL EXPANSE / OSIEM SROK

To nie będzie dobry i spójny tekst, ale napisać go trzeba, bo o dobrych rzeczach mówił będzie. Właśnie skończyłem najnowszy tom cyklu Expanse, serii książek pisanej przez dwu autorów, Daniela Abrahama i Ty’a Francka pod pseudonimem James S.A. Corey. Na chwilę obecną Ekspansja składa się z ośmiu tomów i choć kropka nie została jeszcze postawiona, to dotarcie do momentu, w którym kolejne części nie zostały jeszcze wydane, jest dobrym momentem na podsumowanie, choć po drodze pewnie znalazło by się kilka szczęśliwszych, bardziej naturalnych miejsc, w których seria zmieniała ton i kierunek. No ale zaspało się, więc teraz trzeba pociągnąć kilka srok za ogon.

Expanse to space opera umieszczona w stosunkowo niedalekiej przyszłości, w której ludzkość skolonizowała już sporą część układu słonecznego i powoli zaczyna krzepnąć w nowych kształtach. Całość toczący się na kilku płaszczyznach, w zależności od skali, w jakiej jej się przyjrzymy. Główna oś fabularna kręci się wokół młodego kapitana Jamesa Holdena i jego załogi, mającego tę ciekawą przypadłość, że często trafia we właściwe / niewłaściwe miejsce i odgrywa dość ważne role w nieco większych wydarzeniach.

Bo i te stanowią bieżącą treść narracji – okazuje się, że podbijająca kolejne planety i księżyce ludzkość wciąż ma skłonność do dokonywania podziałów, oraz stawiania siebie po właściwej, tych drugich zaś (kimkolwiek by nie byli) po niewłaściwej stronie dowolnego sporu. Rodzą się więc nowe konflikty i spory, autorzy dość drobiazgowo rozpisują kolejne polityczne i wojskowe intrygi, nakreślają różnice społeczne, kulturowe i etniczne pomiędzy mieszkańcami różnych obszarów naszego matczynego układu, dzieląc ich na żyjących w luksusie, czerpiących zyski z eksploatacji zewnętrznych obszarów Ziemian, zdyscyplinowanych, skupionych na rozwoju i wojskowości Marsjan, oraz Pasiarzy – mieszkańców okolic pasa planetoid, mieszanki kulturowej żyjącej w trudnych warunkach, wydobywającej surowce dla dobra całej reszty ludzkości i wiecznie głodnych korporacji.

I to dopiero punkt wyjścia, bo już w połowie pierwszego tomu bohaterowie zetkną się z czymś obcym, większym, być może obecnością innej, nieznanej cywilizacji, jakby ciśnienie między naszymi planetami było jeszcze niewystarczające. Ciągłe kluczenie między kolejnymi warstwami opowieści wyszło twórcom bezbłędnie; stale podgrzewają napięcie na każdej ze scen, każdą z nich rozbudowują i ta ich droga do finału jest doprawdy imponująco angażująca, śledzi się to z wypiekami na twarzy. Świetne są też ciągłe zmiany konwencji, przez które nie do końca wiadomo, jak Ekspansję zaszufladkować. Czy to przygodowa, bardzo osobista historia o perypetiach kilkorga ludzi o iskrzących charakterach? A może detektywistyczna opowieść o cynicznym starym wyjadaczu dostającym zlecenie odnalezienia zaginionej dziewczyny, z czasem coraz bardziej zaangażowanym w całą sprawę? A może thriller polityczny o stale rosnącym, prowadzącym do wojny napięciu między trzema wielkimi siłami? No i rzecz jasna wszystko to podane al dente w sosie science ficion. A gdy już mniej więcej rozumiemy całą tę mozaikę, w książkę wplecione zostają mocno horrorowe elementy. To robi świetne wrażenie.

I wszystko to dopiero pierwszy tom cyklu! W drugim na wierzch wypłyną intrygi i niecne plany pewnych wysoko postawionych jegomości (rzecz jasna w grę wchodzą zarówno kolejne napięcia polityczne, kolejne przygody, kolejne spotkania z obcym i nieznanym), temperatura Układu Słonecznego znów się podnosi. Czytając dwa pierwsze tytuły, można się zastanawiać – gdzie jest ta pierońska ekspansja? Ta pojawia się dopiero w tomie trzecim, w którym w końcu do pierwszych skrzypiec dopycha się ów nieznany, obcy pierwiastek i w skutek wcześniejszych wydarzeń tworzy w na rubieżach układu bramę do pewnego tajemniczego miejsca. Oczywiście pierwszym, co czyni ludzkość to wszczęcie konfliktu o ewentualne korzyści płynące z dostępu do nowych możliwości, wkracza ze swoją wojną w nieznane. To tak jakby iść w gości i kłócić się u nich i wyciągać na wierzch swoje brudy – no, nieładnie.

Streszczając dalsze tomy – owa brama jest kluczem do ponad tysiąca innych, podobnych naszemu układów, które ludzkość, nie rezygnując rzecz jasna ze sporów, zaczyna kolonizować. W kolejnych tytułach przeczytamy między innymi o sporze kolonizatorów i korporacji o pewną planetę i o tym, co na owej planecie obudzono; o dalszych sporach w Układzie społecznym, w którym pewni separatyści będą chcieli osłabić rolę Ziemi w błyskawicznie rozszerzającym się wszechświecie. Gdzieś pod koniec jedna z kolonii rozrośnie się w imperium i postanowi przejąć kontrolę nad wszystkimi innymi… dzieje się dużo.

Każdy z tych wątków rozlewa się na dwie-trzy książki, każdy nadaje nieco nowy wydźwięk i skalę serii, ta pozostaje więc wciąż w miarę świeża i nie nuży. W międzyczasie bohaterowie starzeją się – w chronologii Ekspansji mija kilkadziesiąt lat – rodzą się przyjaźnie, związki, ktoś kogoś zdradza, ktoś kogoś rozczarowuje, ktoś komuś wybacza, ktoś się mści i tak dalej. W międzyczasie kilku bohaterów umiera śmiercią naturalną i nienaturalną, dzieje się dużo, autorzy wciąż podtrzymują zainteresowanie czytelnika na przyzwoicie wysokim poziomie. Nowe intrygi trzymają w napięciu, nowe relacje bawią i cieszą, nowe tajemnice ciekawią i tak się to toczy, tom po tomie. Fajnie.

Poza postaciami, które zwyczajnie się lubi (po tych kilku tysiącach stron nietrudno o to), poza rozbudowanymi konfliktami i wciąż nowym spotkaniem z nieznanym, autorom wyszło tutaj jeszcze kilka rzeczy. Po pierwsze ta obca cywilizacja, pchająca akcję w nowe obszary a ludzkość na nowe tory – jest przez cały czas obecna, ale jednocześnie wciąż pozostaje tajemnicą. Po ósmym tomie wciąż wiadomo jedynie tyle, że ktoś tu był i zrobił dużo rzeczy, a potem nagle zniknął, nie wiadomo dlaczego. A może ktoś wciąż tu jest? Nie da się powiedzieć. Podejście do „pierwszego kontaktu” jest tutaj świeże i bardziej przypomina Solaris Lema, albo Ślepowidzenie Wattsa, niż sztampowe opowieści o inwazjach obcych, które wyeksploatowano już do granic twórczej przyzwoitości. A panowie Franck i Anderson się nie dają, wymyślają cywilizację jednocześnie namacalną i nieobecną.

Udało się też całe to tło społeczne, niezwykle ciekawie przewidujące rozwój ludzkości. Wyzyskiwani Pasiarze mówią swoim slangiem, na mieszkańców planet wewnętrznych patrzą jak na miękiszony. Wyzyskujące ich, bezczelne, słabe, żyjące w wygodzie miękiszony. Stanowczy Marsjanie ze swoją zdecydowaną polityką i zahartowanym duchem no i w końcu Ziemianie, przeświadczeni o swojej władzy i wyższości. A to tylko punkt wyjścia, bo lada moment sprawy zaczną się komplikować, nowe tomy, to wciąż zmieniający się układ sił i wzajemnych stosunków. Nowe światy sprawią, że wszystkie wcześniej znane siły, poglądy i stereotypy będą się z sobą mieszać i to mieszanie w zasadzie każdorazowo wychodzi autorom dobrze, zatem Expanse plusuje także za walory statystyczno-socjologiczne  

Nie można też ominąć kwestii okładek, bo niby książek po okładkach się nie ocenia, ale to, co robi Piotr Cieśliński (tworzący jako Dark Crayon) to jest mistrzostwo świata. Ja po tę serię sięgnąłem tylko ze względu na jej okładki (szczęśliwie sama treść też okazała się być dobra) – co zabawne, słuchałem jej w audio i żadna z tych książek nie stoi na moich półkach. Te grafiki tak przejmująco pokazują pustkę i głębię kosmosu, że na myśl natychmiast przychodzą cudne kadry z Odysei kosmicznej Kubricka. W tej pustce unoszą się postaci w skafandrach, niemal abstrakcyjnie zawieszone pośrodku niczego, gdzieś w tle przetaczają się olbrzymie kule jakichś nieznanych globów, wszystko to nadaje całości niemal symboliczny wydźwięk, tak, że sięgając po książki podświadomie wyglądamy w nich jakichś głębszych pokładów (to samo robią obrazy Siudmaka z książkami Dicka i Herberta). Skoro już jesteśmy przy akapicie dotyczącym „oprawy” trzeba wspomnieć o pracy lektora – Macieja Kowalika – także on robi robotę.

Nie da się, rzecz jasna, napisać ośmiu tomów bez minusów – więc i seria Expanse takowe posiada. Nastawienie na akcję, przygodę i sensację sprawia, że trochę ckni mi się choćby do Lema, ale to nie do końca minus, seria jasno komunikuje czym jest. Poza tym zdarzają się pewne nierówności i dłużyzny, jest tu kilka wątków i postaci, bez których całość potoczyłaby się równie dobrze, a może lepiej (ale podkreślam, że jest ich niewiele, w sumie na myśl przychodzą mi trzy takie osoby tylko, wynik jest dobry). Pewne zdziwienie i poczucie sztuczności budzi też fakt, że w całym tym kosmicznym ogromie jakoś tak dziwnie się zdarza, że gdziekolwiek rodzą się jakieś konflikty i napięcia, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na miejscu pojawia się statek z głównymi bohaterami, zupełnie jakby wykupili jakiś dożywotni karnet na wszystkie niebezpieczne i doniosłe wydarzenia w promieniu kilku tysięcy lat świetlnych. No, ale za tę cenę dostałem postaci, z którymi się zżyłem i autentycznie je lubię i każdorazowo cieszę się, ilekroć ratują dupska z coraz to większych opałów, więc jednak postanawiam nie narzekać.

I to tyle. Czekam na kolejny tom, ten ma się pojawić w przyszłym roku (przynajmniej jego angielska wersja). Staży bohaterowie powoli się wykruszają – ci, którzy przeżyli już od dwóch części przebąkują o zasłużonej emeryturze, a w akcję wpleciono kilka postaci, które być może będą w stanie przejąć cykl i prowadzić go dalej na nowe tory. Kto to wie? Tak czy inaczej już się cieszę, tak samo jak cieszę się, że na całość trafiłem. Bawiłem się przednio, jeśli więc ktoś tu poszukuje laserów, intryg, wybuchów i tajemnic, niech nie zastanawia się dwa razy!

niesławny paweł m, syn Marka i Wiesławy

Grafika główna to skadrowana i odbita okładka pierwszej części cyklu, Przebudzenia Lewiatana, autorstwa Dark Crayon.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *